piątek, 31 grudnia 2010

Hop Hop Hop! wielkim krokiem zbliża się Nowy Rok!!!




Bajka o Starym i Nowym Roku

O jednej porze,
raz do roku,
w zimowej nocy ciemnym mroku,
gdzieś,
gdzie nie sięga ludzki wzrok,
schodzi się z rokiem rok.

Jeden jest wielki
z siwą brodą,
drugi jest mały
z buzią młodą,
czyli, by rzec innymi słowy :
jeden jest Stary,
drugi Nowy.

Gwiazdy
jak owieczki lśnią na niebie,
a oni stają obok siebie,
coś sobie mówią, patrząc w oczy,
ale nikt nie wie o czym.

Potem w ciemności słychać kroki ...
To się rozchodzą oba roki.
W całkiem przeciwne idą strony :
Stary znużony i zmęczony,
Nowy,o jasnych, złotych lokach
wesoło sobie mknie w podskokach.

Po chwili
cichnie odgłos kroków
w zimowej nocy ciemnym mroku,
gwiazda za gwiazdą w górze gaśnie
i robi się na świecie jaśniej,
i znika czarnej nocy cień,
i wstaje nowy, jasny dzień,
i budzisz się,
przecierasz wzrok
i witasz - Nowy Rok.

/ L.J.Kern /

wtorek, 28 grudnia 2010

Poświątecznie...w oczekiwaniu na Nowy Rok...



Święta, swięta i po...świetach!
A w zasadzie to panuje przerwa
między Bożonarodzeniowym obżarstwem
a Noworocznym lenistwem. Wszystkie
(no prawie wszystkie, bo część zarezerwowana
na Sylwestra) filmy z Santa Clausem się obejrzało,
baśnie czesko-enerdowskie ogladneło, więc pozostało
poczekać jeszcze na ten Nowy Rok, który ma być
lepszy od kończącego się. Pożyjemy,
zobaczymy, a póki co, to wszystkim
odwiedzajacym tego bloga polecam super przepis:












Bierzemy 12 miesięcy,
oczyszczamy je dokładnie
z goryczy, chciwości,
małostkowości i lęku.
Po czym rozkrajamy każdy miesiąc
na 30 lub 31 części tak, aby zapasu
wystarczyło dokładnie na cały rok.
Każdy dzień przyrządzamy osobno,
z jednego kawałka pracy
i dwóch kawałków pogody i humoru.
Do tego dodajemy trzy duże łyżki
nagromadzonego optymizmu,
łyżeczkę tolerancji,
ziarenko ironii i odrobinę taktu.
Następnie całą masę polewamy dokładnie
dużą ilością miłości. Gotową potrawę
przyozdabiamy bukietem uprzejmości
i podajemy codziennie z radością
i filiżanką dobrej, orzeźwiającej herbatki.

SZczęśliwego Nowego Roku!

środa, 1 grudnia 2010

Bajka o Puchatym i Ciepłym...czyli jak nie odmroźić sobie uszu chodząc z głową w chmurach



W pewnym miasteczku ludzie byli szczęśliwi i przyjaźnie nastawieni do siebie. Wszyscy dzielili się ciepłym i puchatym. Sąsiedzi żyli w zgodzie ze sobą, rodzice z dziećmi, nauczyciele z uczniami...
Pewnego razu do miasteczka dotarła zła wiedźma, która sprzedawała zimne i kolczate. Niestety nikt nie chciał go kupować. Zaczęła więc wmawiać ludziom, że jeśli nadal będą rozdawać ciepłe i puchate szybko je stracą. Ludzie jej uwierzyli i głęboko pochowali ciepłe i puchate. Za to zimne i kolczate szybko się rozprzestrzeniło na całe miasteczko.
Sąsiedzi przestali żyć ze sobą w zgodzie, rodzice z dziećmi, nauczyciele z uczniami również. Ludzie zamykali się w domach. Zapanowała złość i nienawiść.
Aż pewnego dnia do miasteczka przeprowadziła się pewna kobieta. Nie wiedziała o tym co wiedźma naopowiadała ludziom. Sama rozdawała wszędzie ciepłe i puchate. Ludzie zobaczyli, że wcale jej tego nie ubywa. Wkrótce inni też zaczęli wyciągać z ukrycia ciepłe i puchate aby dzielić się z innymi.
Mieszkańcy zrozumieli, że im bardziej dzielą się ciepłym i puchatym, tym więcej sami go mają. Wypędzili z miasteczka złą wiedźmę i znów zapanowała zgoda i szczęście...
Oczywiście "ciepłe i puchate" z opowiadania to uśmiech, dobre słowa i gesty, przyjazne nastawienie. "Zimne i kolczate" to złość, nienawiść, zazdrość i wszelkie negatywne uczucia.

Im więcej dzielimy się ciepłym i puchatym tym więcej go mamy. Niestety podobnie jest z "zimnym i kolczatym". Dlatego tak ważne jest dawanie innym ciepłego i puchatego. To co rozdajemy zależy od nas. Inni będą to przekazywać dalej.

niedziela, 28 listopada 2010

Gdy w adwencie szadź na drzewach sie pokazuje, to rok urodzajny nam zwiastuje.






I znów rozpoczął sę magiczny czas przygotowań do nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia.
I znów powrócą bolesne wspomnienia o tych, z którymi tych świąt nie spędzę. c'est la vie!
Oczywiście w tak ważnym dniu nie może zabraknąć odrobiny refleksji:










Każdego roku czekam
na nowy cud święta.
Bo jakże inaczej nazwać białą porę,
która nam wieści nowinę wprost z Nieba.

Po dolinach rozlega się światło łagodne.
To księżyc nocami sieje tę srebną poświatę
i niesie aż na szczyty odblask szczęścia swego.

Góry cieszą się wespół z ludźmi dobrej woli.
Ziemia choć w śniegu, bo zima w krąg ją ogarnia,
ogrzaną miłością nadchodzącego Boga.

Drogi ciemne i zgubne wyprostowane zostają,
zalane blaskiem gwiazd i ustrojone śpiewami.
Stąpać po nich możemy bezpiecznie i lekko.

A z gwiazd owych ta jedna zawisa nad miejscem,
wybranym spośród innych,
ochrzczonym - Betlejem.

ks. Janusz A. Kobierski

czwartek, 25 listopada 2010

Hej ! Kasie - Katarzynki ! Hej !


To wesole dziewczynki! Ponieważ dzisiaj ich święto, skladam więc najpiękniejsze życzenia :) A tak dla jasności, to Katarzynki są damską wesją Andrzejek, i to właśnie tej nocy kawalerowie sobie mogli wywrózyć, kto zostanie ich żonką. Aby tradycji stało się zadość w tę sobotę - JA - będę lać wosk, bo od jakiegoś czasu po mojej głowie tłucze się jakaś nieznośna myśl, podobna do tej z " Modlitwy Dziewicy" - O Boże daj męża, daj męża, daj męża! Hehehehe...tylko, że kandydatów jakoś na tego męża brak, a jak się już jakiś trafi, to jak w tym powiedzeniu o facetach: albo zajety albo do...ekhem! - tu zamilknę, niechcąc się nikomu narażać.
W ogóle to niech mnie ktoś przytuli, bo czasami czuję się jak ten osiołek z Shreka, który wszystkim sprawia radoche, a mało kto jemu.
Wracając do Katarzynek to na zakończenie wklejam nie mój wierszyk, który w tradycji ludowej spiewaja sobie podczas wrózenia kawalerowie:

Hej! Kasiu, Katarzynko
Gdzie szukać Cię dziewczynko
Wróżby o Ciebie zapytam
Czekaj – wkrótce zawitam

Bawmy się więc w Katarzyny
Szukajcie chłopaki dziewczyny
Zapytać więc trzeba wróżby
A nuż potrzebne już drużby

Wskaż proszę wróżbo wybrankę
Żonę i przyszłą kochankę
Wyciągam karteczki cztery
Są jej imienia litery

czwartek, 11 listopada 2010

Łzy palą jak ogień tylko w samotności.



O takiej pogodzie jaka panuje za oknem mówi się, że nawet psa nie wypuszczono by na dwór. A ja siedzę i marzę. Marzę sobie, aby już przyszły piewsze śniegi, minusowe temperatury, śnieżyce, burze śniegowe, szron na oknach, szron na drzewach, w ogóle wszedzie niech już bedzie ten szron, byleby nie ta cholerna plucha, która powoduje, że mój poziom depresyjny znacznie się zawyża! Ale nic to Baśka - jak mawiał Mały Rycerzyk do swej ślicznej żonki - po nas choćby i potop, a my damy sobie rade nawet z podstępną deprechą, o! I dlatego puszczam sobie różne fajne kolędy, wypisuję już kartki świąteczne i uśmiecham się na samą myśl, że za miesiąc o tej samej porze będzie już sezon "The Last Christmas" z całym jego dobrodziejstwem (czytaj: przedświąteczną bieganiną:)
Niestety, jednak dzisiejsze święto Niepodległości i jutrzejsza 11 rocznica śmierci mojego taty przytłoczyla mnie co nieco i w efekcie powstał wiersz, który poniżej wklejam. Jak widać całkiem odbiega od Bożo-Narodzeniowej tematyki...



Listopadowa Noc

Historii cmentarz otworzyl bramy
Zaprasza wszelkie duchy z przeszłości
Listopadową Noc przecież mamy
Wiec ciągną tu już tłumy gości

Kolejna warstwa pożołkłych liści
Otula szczelnie groby nieznane
Wiatr je do tańca uroczo prosi
niczym Powstaniec swoją damę

W rytmie żałobnej Etiudy Fryderyka
Smutnie kołyszą się duchy i drzewa
Wiatr między nimi hulaszczo bryka
Puszczyk złowieszczo gdzieś śpiewa

I jeszcze tylko lokaj - Wspomnienie
Gościom gorycz w kielich dolewa
Duchy skazane są na zapomnienie
Jak na stracenie skazane są drzewa

Aldona Kołacz, Deventer 11-11-2010

wtorek, 2 listopada 2010

Myślisz - Mówisz - Masz !




Studiuję sobie fajną książeczkę Eweliny Klarenbach o myśleniu pozytywnym, ponieważ bardzo interesuje mnie ten temat, a głównie za sprawą obejrzenia
filmu "Sekret". To znaczy książkę pod tym samym tytułem znam od dawien dawna, ale film obejrzałam niedawno i znowu poczułam potrzebę pogłębienia swojej wiedzy na temat Prawa Przyciągania. Jak się pogrzebie troszkę w necie, można uzyskać bardzo wiele cennych informacji, a jedną z nich jest treściwe opowiadanko "Myślisz - Mówisz - Masz" wyżej wymienionej autorki, która zapodaje jakby skondensowaną metodę owego Sekretu. Autorka przytoczyła w swojej książce krótką przypowieść indianską, która można dopasować do każdego człowieka, a która wywarła na mnie bardzo duże wrażenie, bo do takiej samej myśli doszłam już jakiś czas temu.
A oto ta przypowieść:


Pewien stary Indianin Cherokee nauczał swoje wnuki.
Powiedział im tak:
- Wewnątrz mnie odbywa się walka. To straszna walka.
Walczą dwa wilki: jeden reprezentuje strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancję, użalanie się nad sobą, poczucie winy, urazę, poczucie niższości, kłamstwa, fałszywą dumę i poczucie wyższości. Drugi to radość, zadowolenie, zgoda, pokój, miłość, nadzieja, akceptacja, chęć zrozumienia, hojność, prawda, życzliwość, współczucie i wiara.
Taka sama walka odbywa się wewnątrz was i każdej innej osoby.
Dzieci myślały o tym przez chwilę, po czym jedno z nich zapytało:
- Dziadku, a który wilk wygra?
- Ten, którego nakarmisz – odpowiedział stary Indianin.

***

I jak tu nie kochać indiańskich przypowieści? :)

poniedziałek, 1 listopada 2010

"Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. " - ks. Jan Twardowski



Jest taki jeden film polski, który jak żaden inny pasuje w klimat dzisiejszego dnia zadumy i refleksji. Ten film, ktory zostal nakręcony na kanwie powieści Tadeusza Dołęgi - Mostowicza to "Znachor". W rolach głównych takie znakomitosci jak Anna Dymna, Tomasz Stockinger, Artur Barciś i cudowny, niezapomniany Jerzy Binczycki. Osobiście mogę ten film oglądać każdego dnia, i każdego dnia będę płakać w tych samych momentach, a co najlepsze: nigdy mi się nie znudzi! W filmie znajduje się najbardziej romantyczny moment w filmotece polskiej, a jest nim scena, kiedy Leszek Czyński wbiega do izby z ogromnym bukietem róż i rzuca go pod nogi swojej ukochanej Marysi. Po oglądnięciu tego filmu ma się ochotę wrócic do czasów, kiedy ludzie mieli do siebie ogromny szacunek, miłość była prawdziwa, a życie ludzkie stanowiło najwyzszą wartość. Chociaż nie brak w nim ogromnego dramatu ludzkiego to jednak jest happy end, ale również żal, że coś się skończyło i pozostał niedosyt, i smak na wiecej takiej romantyki oraz nadziei, że cokolwiek w naszym życiu się dzieje ma swój czas i sens. Końcowa scena filmu, przy grobie matki Marysi zmusza właśnie do takiej refleksji. Dobrze byłoby aby powsawało więcej takich filmów i książek. Może świat wtedy by się chociaż troszkę ozdrowił.





„Listopadowa zaduma”

Głęboka refleksja, nostalgia
Chwila zadumy i przygnębienia
Nad mogiłami szeptane modlitwy
Smutek, tęsknota, cierpienie
W uścisku splecionych korzeni
Powiewa chłód czarnej ziemi
W jej głębi spoczywa ktoś bliski kochany,
Jego życie zgasło, tu jest pochowany
Ci co odeszli w żyjących mają nadzieję,
Że w ich pamięci będą trwali
Dla nich upłynął czas, trwa przemijanie
Wieczny odpoczynek racz im dać Panie.

(Wiersz ten dedykuje moim przedwczesnie zmarlym rodzicom)

niedziela, 31 października 2010

Szczęśliwego bojenia się! Boo!



Podarowano mi dzisiaj jedną godzinę extra. Skorzystałam więc z okazji by jakoś ją konstruktywnie wykorzystać i smacznie ją...przespałam.
A co? Miała się o tak zmarnować? W koncu jak otrzymuje się od losu taki cenny prezent należy być wdziecznym i z godnością go spożytkować, a dodatkowa godzina snu była jak najbardziej pożądana, zwłaszcza, że wiekszą część nocy spędziłam na oczekiwaniu zmiany czasu :P
W międzyczasie napisałam bardzo poważny dramat w jednym akcie. Inspiracją do jego napisania był zamieszczony powyżej obrazek.
A oto owoc mojej jakże ciężkiej pracy:

A SHORT PUMPKIN HALLOWEEN STORY

PUMPKIN ONA: JA SIĘ BOJĘ!
PUMPKIN ON: CZEGO GŁUPIA, NAS?
PUMPKIN ONA: NIE, TYCH NIETOPERZY ZA NAMI. JAK WCZEPIĄ MI SIĘ WE
WŁOSY, BĘDĘ ŁYSA!
PUMPKIN ON: JUŻ JESTEŚ ŁYSA!
PUMPKIN ONA: O, ŁAPKO NIETOPERZA! ZUPEŁNIE ZAPOMNIAŁAM...HEH...
PUMPKIN ON: HAPPY HALLOWEEN KOCHANIE !!! A BOO !!!
PUMPKIN ONA: NO WIESZ!! ALE MNIE WYSTRASZYłEŚ !! RZUCAM FOCHA...ADIEU!

(:THE END:)

czwartek, 14 października 2010

No i doigrałam się :)



Mała errata do wpisu z dnia 12.04.2010 roku:
Bardzo mi miło oświadczyć, że mój wiersz oficjalnie został
przetłumaczony na język holenderski, przez holenderskiego poetę
Klaas'a Seinhorst'a












Treurdicht voor mijn vaderland

Om wie huil je, mijn vaderland?
- Om mijn dochters en rechtschapen zonen,
Uit de hoogte neergeblazen met de wind van de geschiedenis
Door de geesten van het verleden die in het bos bij Katyń wonen.

De Poolse moeders vergoten tezamen
Talrijke tranen op de aarde waar bloed aan kleeft.
Op die aprildag werd de wereld gewaar
Wat onze Poolse stam heeft nagestreefd.

Hun vliegtuig was onderweg naar een eerbetoon aan de gevallenen,
Die slachtingen waren een bron van strijd,
Maar het lot mag zijn plannen graag veranderen
En verbond twee volken door een tragisch feit.

Vandaag huilt mijn dierbaar vaderland
Ook mijn hart is dit een diepe grief…
Mijn vaderland! God waakt over je!
Hij beproeft je zwaar – maar heeft je zeer lief!

Aldona Kołacz - Deventer, 12.04.2010

(Vertaling: Klaas Seinhorst)





Żałobny Tren dla mojej Ojczyzny


A za kim Ty moja Ojczyzno płaczesz?
- Za synami prawymi i za moje córy,
które duchy przeszłosci w lesie katyńskim
wiatrem historii zdmuchneły z góry.

Łzy matek - Polek, wylanych wspólnie
nie spadły marnie na skrwawiona ziemię.
Swiat się dowiedział w dzien ten kwietniowy,
O co walczyło nasze Polskie plemię.

Lecieli złożyć hołd pomordowanym,
Zbrodnia ta była kością niezgody,
Los jednak lubi zmieniać swoje plany
Smutną tragedią złaczył dwa narody.

Płacze dzisiaj Ojczyzna ma kochana,
Moje serce wraz z nią szlocha...
Ojczyzno moja! Bóg nad Tobą czuwa!
Doświadcza Cię srogo - lecz bardzo Cię kocha!



Aldona Kołacz - Deventer, 12.04.2010

środa, 13 października 2010

"Zielone drzwi" by Katarzyna Grochola...



... i niebieskie okno na świat u MNIE. Zaczęłam od spektakularnego tytułu, więc niech treść tego artykułu będzie równie spektakularna.
Dobra, ale do rzeczy. Skończyłam własnie czytać najnowszą powieść autobiograficzną wyżej wymienionej pisarki, a dodam dla ciekawskich, że ksiązkę zaczęłam czytać wczoraj po południu, oraz to, że wyżej wymieniona autorka jest jedną z moich najulubieńszych pisarek na świecie, ponieważ na każdej płaszczyznie moglabym się z tą Panią identyfikować. Kiedy pierwszy raz zapoznałam się z jedną bohaterką jej książek - Judytą - pomyślałam sobie, że przecież opisuje ona moje życie, moje perypetie rozwodowe i tak dalej. Zastanawiałam się również skąd tak dobrze MNIE zna, i dlaczego akurat MNIE wybrała sobie na bohaterkę swoich książek "Nigdy w życiu!" oraz "Ja Wam popkażę!"? Odpowiedzi doczytałam się po latach właśnie w "Zielonych drzwiach" i dziękuję Wszechswiatowi za to, że mogłam po przez tę książkę zapoznać się z prawdziwym pierwowzorem Judyty. Doczytałam się tam tylu wspaniałych i mądrych przekazów, że grzechem byłoby je zachować tylko do swojej wiadomości. Dowiedziałam się również z tej książki, że najpiękniejsze scenariusze pisze samo życie, a każdy człowiek jest cząstką wszechswiata, w którym rządzą te same uniwersalne prawa i prawdy.
Mimo, że każdy z nas ma zapisane swoje historie i swoje losy, to jednak są one niekiedy bardzo podobne. I to podobieństwo jest właśnie dowodem na to, że stanowimy całość Wielkiego Umysłu. Jeśli ktoś nie lubi powieści autobiograficznych, to z powodzeniem może, a nawet musi(!) przeczytać tę ksiażkę, bo odbiega ona całkiem od wytartych schematów biograficznych, gdzie ukazywane są tylko suche fakty na przestrzeni lat. Książka Pani Katarzyny to mistrzowsko połączone dzieje pisarki z jej życiowymi bardzo mądrymi i dojrzałymi przemyśleniami, przy których i łza zakręci się w oku, i uśmiech zagości na twarzy, a całość pochłania się jednym tchem.
Dziękuję Pani za to.

"W każdym momencie i na każdym rogu
czyha coś, co może zaowocować pięknem, niespodzianką,
przygodą, miłością, radością..."
/K. Grochola

czwartek, 7 października 2010

"A wszystko to stało się między wschodem i zachodem tego samego słońca " - P. Coelho



Mój dobry Boze! Budzę sie dzisiaj o poranku i dostrzegam rzeczy, które jeszcze do niedawna umykały mojej uwadze. A to w łazience pod prysznicem czuję zapach żelu, przypominający skoszoną trawę, a to kawa jakoś bardziej aromatyczna jest niż ta wczorajsza, a to wychodząc z domu do pracy, widzę na poręczy balkonowej tysiące diamentowych naszyjników utworzonych z pajęczej sieci! Dyndają one sobie w blasku przebijajacego się z porannej mgły słońca i kradną moje zachłanne spojrzenie, bo jestem jak sroka, która kocha migocące cacuszka. I chociaż nie znoszę ohydnych pająkow, a nawet pokuszę się o napisanie prawdy, ze się ich najzwyczajniej w swiecie panicznie boje, to jednak mam wielki szacunek do ich tytanicznej pracy, jakim jest tkanie takich cudownych i delikatnych arrasów, zdobiących ląki, pola, lasy a nawet jak się okazuje poręcze balkonów. Zauroczona magią jesiennego poranka widzę je wszędzie porozwieszane jak kolie na szyjach dostojnych drzew oraz okazałych krzaków, i wcale mi nie przeszkadza wizja, że być moze z jakiegoś zaułka spogladają na mnie tysiące małych, krwiożerczych oczek...he he :)
I kiedy wydaje mi się, że do pełni szczęscia nic mi już nie potrzeba, dostaję esemesa z wiadomością, że serdeczna przyjaciółka własnie nad ranem urodziła córeczke, którą jej przepowiedziałam dziewięc miesiecy temu! Ha,to się nazywa preludium do jesiennej rapsodii, którą gra nam życie. A skoro o muzyce mowa, to zakończę te notke stwierdzeniem, że na koncert zycia nikt nie otrzymuje programu.

I bardzo dobrze :)

środa, 6 października 2010

Jesienna cisza...przed burzą



Wrzesień przeleciał jak torpeda w Silent Hunter 3, i nie zatrzymal się nawet na moment. Smutno mi. Zawiodła nie tylko aura, ale i ludzie, po których nigdy bym się nie spodziewala, że zapomną...
Na pocieszenie zadedykuję samej sobie wiersz o jesieni. Zasłużyłam sobie jak nikt!












Jesień

Zanurzać zanurzać się
w ogrody rudej jesieni
i liście zrywać kolejno
jakby godziny istnienia


Chodzić od drzewa do drzewa
od bólu i znowu do bólu
cichutko krokiem cierpienia
by wiatru nie zbudzić ze snu


I liście zrywać bez żalu
z uśmiechem ciepłym i smutnym
a mały listek ostatni
zostawić komuś i umrzeć

Edward Stachura

poniedziałek, 5 lipca 2010




"Bo Polska jest najważniejsza"

Dnia czwartego lipca
przebrała się miarka
Polska na prezydenta
nie wybrała Jarka!!!

Bronek cieszy miskę
wszystko obiecuje
twierdzi on uparcie,
że zgoda buduje!!!

Gdy po pięciu latach
przyjdzie zbierac plony
- Bronek nic nam nie dał!?
rzeknie naród zdziwiony.

A morał z tej fraszki
tylko jeden mamy
Głupio głosujemy
a pożniej narzekamy!


A. Kołacz

5-07-2010

sobota, 19 czerwca 2010

EMIGRACJA




Emigracja

„Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił.” – A. Mickiewicz

Chyba nie ma piękniejszego cytatu, który tak dobitnie pasowałby do tematu tego artykułu. I chociaż Litwa stała się odrębnym państwem, to pamiętajmy jednak o ponad czterechsetletniej symbiozie Polaków i Litwinów we wspólnym państwie.

Emigracja. Dziwne słowo. Tak dziwne jak sama decyzja opuszczenia swojej ojczyzny i szukanie chleba/miłosci czy innych celów w obcym kraju, który być może znaliśmy tylko z pięknych folderów, opowiadań znajomych, czy zdjęć przywiezionych z wakacji. Opuszczenie kraju na dłuższy czas czy też na zawsze, wiąże się niejednokrotnie z podjęciem najważniejszej decyzji w naszym życiu. Jak często jednak rzeczywistość mija się z prawdą, dopiero przekonujemy się, kiedy zasmakujemy emigracji. Kiedy na własnej skórze odczujemy jej konsekwencje. Może każdy zapyta w tym momencie jakie konsekwencje ponosimy emigrując; przecież sami świadomie decydujemy się na coś, więc liczymy się też z tym, że nie zawsze poukłada nam się tak jakbyśmy sobie tego życzyli, ale jeśli już decydujemy się na emigrację, oczekujemy w swoim życiu zmian i to zazwyczaj na lepsze. Od emigranta wymaga się, aby dostosował się do danego otoczenia, przyjął jego normy i wartości, zaakceptowal wszystkie dziwactwa, których nigdy wcześniej na oczy nie widział. I w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego. Decydując się na emigrację, powinniśmy sobie zdawać sprawe z tego, że to my jesteśmy goścmi w danym kraju i to my musimy przestrzegać praw goscinności. Znosimy często dumnie wszelkie niewygody, stawiamy czoło wszelkim niepowodzeniom, ale przychodzi taki moment, kiedy stajemy się bezsilni i upadamy na duchu. Takim milowym kamieniem osłabiającym zapał dokonania zmian w naszym życiu jest moment, kiedy zaczynamy tęsknić. Tęsknić za ojczyzną, za naszymi tradycjami, obyczajami, bliskimi ludzmi często pozostawionymi w kraju. Dopiero wtedy, kiedy odczuwamy tęsknotę zaczynamy cenić wszystko, co jest zwiazane z ojczyzną. Dopiero wtedy stajemy się lepszymi Polakami, aby nie powiedzieć: patriotami. Emigracja to najwspanialsza lekcja historii i geografii a zarazem pokory. Smutne to stwierdzenie, ale emigracja w bolesny sposób uczy miłości do swojej ojczyzny, do swojego języka, do polskości. Emigracja jest też ogromnym życiowym wyzwaniem. Często nawet nie zdajemy sobie sprawę jak bardzo zmienia nasze życie - nas samych. Kiedy otaczają nas obcy ludzie zazwyczaj myślący w inny sposób niź my, kiedy nie potrafimy się z nimi komunikować ani jasno wypowiadać swoich myśli z powodu bariery językowej, wtedy zaczyna się nasza osobista tragedia, z którą niejednokrotnie nie potrafimy sobie poradzić. Dorosłym ludziom często bardzo trudno jest oswoić się z nowym językiem, nauczyć się go dobrze i biegle nim władać. Niejednokrotnie też trudno jest nam odnaleź się w nowym otoczeniu, które bardzo roózni się zwyczajowo i kulturowo od tego, do którego byliśmy od dziecka przywiązani. I kiedy zaczyna być nam bardzo źle na duszy, wtedy szukamy bliskości drugiego człowieka, mówiącego tym samym językiem co my, mającego tę samą mentalność. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy, że spotkanie rodaka ratuje nam życie, czy mniej dramatyzując – ratuje nas od popadniecia w stagnację czy nie daj Boże w nałóg. Osobiście na swojej drodze emigracyjnej spotkałam mnóstwo ludzi, którzy opuścili kraj zostawiając w nim rodzinę, dom, czy stanowiska, a nie mogąc odnaleź się w nowych warunkach, swoje niepowodzenia zaczęli topić w kieliszku. Z przykrością jest też patrzeć, kiedy w ten sposób ludzie staczają się, nie przyjmując od nikogo jakiejkolwiek pomocy.

Aczkolwiek na temat emigracji można by pisać kilometrowe elaboraty, to jednak każdy medal ma dwie strony i wśród nas emigrantów żyja też ludzie, którzy bez jakichkolwiek zahamowań potrafią się tak zintegrować z obcą nacją, że zupełnie im jest jedno gdzie żyją, co jedzą i w jakim języku rozmawiają.

Tacy ludzie nie odczuwają głodu wiadomości ze swojego kraju, nie obchodzi ich życie polityczne, ekonomiczne czy kulturalne swojej ojczyzny, co gorsza, nie chcą mieć z nią nic wspólnego!

Przykro się robi człowiekowi, gdy spotyka na swej drodze osoby, które zapominają tak szybko skąd wywodzą się ich korzenie, a zupełnie już nie potrafię pogodzić się z faktem, gdy ktoś oczernia swoje gniazdo – swoją ojczyznę. Na własnym przykładzie mogę też śmiało napisać, że im więcej różnic kulturowych mnie otacza, tym więcej czuję się Polką, tym więcej też kocham swój kraj, tym więcej chcę pokazać światu naszą kulturę i tradycje, bo każdy kto zna nasz kraj doskonale wie, że mamy się czym pochwalić! Natomiast inną sprawą są ludzie...

O Polakach mówi się różnie. Na tę opinię zapracowaliśmy sobie sami. Mamy różne przywary, można by nam zarzucić wiele wad, ale kiedy tak zsumujemy nas całościowo to wyjdzie na to, że posiadamy też wiele walorów i dobrych cech. Szczególnie możemy się poszczycić jedną cechą, której nie ma tak mocno rozwiniętej chyba w żadnym innym kraju: poczucie solidarności.

Jest w naszym narodzie taki duch, który w najtrudniejszych chwilach nas jednoczy. Jednoczy nas tak bardzo, że stajemy się całością. O tym duchu wspominał nasz najwspanialszy rodak - Papież Jan Paweł Wielki. To ten duch, który wstępuje w nas w trudnych sytuacjach, mobilizuje nas do jednoczenia się i solidaryzowania, ale nie ma chyba też narodu, który miałby tak dualną naturę. Potrafimy bronić swoich racji, ale potrafimy też nie widzieć racji innych. Paradoksalnie potrafimy cenić tolerancję u innych, sami nie tolerując. Chętnie integrujemy się z innymi narodami, ale w sercu zawsze pozostajemy Polakami. Fenomenem jest też fakt, że potrafimy być patriotami, ale tylko wtedy, kiedy mieszkamy daleko od swojego kraju. Nasi narodowi bohaterowie stawali się bohaterami dopiero na emigracji. Zaliczyć można do nich z pewnością takie światłości jak: Maria Skłodowska - Curie, Jan Pawel II, Fryderyk Szopen, Czesław Miłosz, Tadeusz Kościuszko, Mikołaj Kopernik, Adam Mickiewicz i wiele wiele innych światłych postaci, które tu pominełam. To na emigracji powstawały narodowe eposy zaliczane do światowej klasyki. To na emigracji jednoczymy swoje siły w pokonywaniu licznych trudności, odbudowujemy wartości, o których zapominamy w kraju. To na emigracji kultywujemy gorąco nasze piękne tradycje, pokazujemy się chetnie w naszych narodowych strojach, których nigdy nie założylibyśmy przebywając w kraju.To dzięki emigracji dostrzegamy piękno naszego kraju, naszej przyrody i naszych narodowych skarbów. Dopiero emigracja otwiera nam oczy na wiele rzeczy, które pozostawiliśmy gdzieś kątem w kraju. W świecie mówi się o nas jako o jednej z najinteligentniejszej nacji. Z bolesnej dla naszego narodu historii wiemy też, że niejednokrotnie próbowano tą naszą inteligencję zniszczyć. Za każdym razem jednak powstawaliśmy jak Feniks z popiołu i umacnialiśmy się duchowo i terytorialnie. Mówi się też głośno, że Polaka można spotkać w każdym zakątku świata. Jesteśmi globertroterami chętnymi zobaczyć świat własnymi oczami. Może te wędrówki, z których powracamy objuczeni różnymi doświadczeniami sprawiają, że dopiero wtedy wiemy, gdzie jest tak naprawdę nasze miejsce na ziemi. Przywozimy ze sobą bagaż wiedzy, którą chętnie dzielimy się z innymi. Większość Polaków na emigracji to ambasadorzy naszej pięknej kultury a ich domy to konsulaty, w których zawsze można znaleź pomoc. Pisząc ten artykuł używam bardzo ogólnikowych sformułowań, opartych przeważnie na osobistej obserwacji życia polonijnego. Wiedza na ten temat skłoniła mnie do zadania sobie jak i również innym ludziom podstawowego pytania: dlaczego tak się dzieje, że człowiek najpierw musi coś stracić, aby zacząć cenić to, co się miało na wyciągnięcie ręki?

Myślę, że każdy młody człowiek powinien dostać tę szansę, aby przynajmniej raz w życiu wyjechać ze swojego kraju na dłużej, by móc później zrozumieć proste powiedzenie: „że wszędzie jest dobrze, ale w domu – ojczyznie najlepiej”.

Deventer, 20-01-2007
Aldona Kołacz

środa, 16 czerwca 2010

Lepszy wróbel na dachu, niż...




...Państwo Gołębiowscy na balkonie - czyli historia z życia wzięta -
czyli jak najbardziej prawdziwa :)


Pragnę podzielić się z Wami moimi osobistymi przeżyciami, które mnie
w tychże ostatnich dniach nawiedzily i o palpitacje serca przywiodły, tudzież
mocno nadszarpnęły moje wątłe zdrowie i nerwy :)
Ale do rzeczy. Otóż przed kilkoma tygodniami przyuwazyłam ci ja, że na moim prywatnym balkonie,
(bez uprzedniego powiadomienia i zapytania o zgodę) wprowadziła się para małżeńska - Państwo Gołębiowscy
(w niektórych kręgach towarzyskich pospolicie zwanych Cukrówkami), ktorym niesamowicie spodobał się
górny apartament w postaci zwisającej plastikowej donicy, ktąra ja w odruchu
lenistwa nie zdażyłam uprzatnąć i zagospodarowac jakoś.
W tymże samym odruchu lenistwa, w ogole nie zdążylam w tym roku
doprowadzic mojego balkonu do stanu używalnosci, przez co panuje na nim obrazowo mówiąc - lekki burdel,
ale nie o tym chcialam napisać...ekhem! :)
Faktem jest niezbitym to, że taki stan rzeczy niecnie wykorzystalo wyżej wymienione Państwo Golebiostwo.
Wszelkie próby pozbycia się intruzów nie dały żadnych rezultatów, co gorsza, moje spostrzegawcze oko
przuważyło, że po kilkunastu dniach ciagłego wysiadywania w donicy, cos się tam musiało wykluć, bo
obydwoje małżonkowie latały w tę i we wtę, przy okazji gruchając sobie na cale gardło "cuuukruuuuuu"!!!
A żem ciekawska baba - przywleklam ci ja z komórki drabine, i podczas chwilowej nieobecnosci luknelam im
do apartamentu, gdzie moim pięknym, niebieskim oczętom ukazal sie widok dwóch pokracznych i starasznie
brzydkich stworzątek, które słodko sobie przyklejone do siebie drzemały. Serce ci me mocno na ten widok
zabilo, bo mimo, zem wścibska, to bardzo uczulona na takie widoki, i zaraz mi ten teges...łezka wzuszenia poleciała.
- No to jest nas teraz piątka - pomyślałam sobie z wielką uciechą, udawszy sie do swojej pracy.
Po drodze nakazalam swojej pociesze, aby pod zadnym pozorem nie przyblizala sie do rodziny
Golebiowskiej, bo może je nie daj Boze wypłoszyć i pozbawic malenstwa rodziców.
Jak to w życiu bywa - jablko od jabłoni niedaleko pada, i moja pociecha odziedziczywszy wscibskość po mamusi,
wykorzystała chwilową nieobecność Państwa Gołebiowskich i też im luknela do apartementu.
Po tym niecnym czynie moja pociecha zadzwoniła do mnie bezczelnie chwaląc się, że też widziała
maleństwa i ona ( to znaczy się ta moja pociecha) już sobie jednego z nich zaadaptowala na zawsze,
tylko poczeka chwilkę, jak juz bedą duże. Ponieważ pomysł adopcji mnie się bardzo nie spodobał toteż
moja pociecha otrzymała reprymendę w postaci opieprzu solidnego plus nakaz popukania się w głowę.
Do domu wróciwszy, bezzwłocznie udałam się na balkon w celu kontroli, czy wszystko jest okey, i czy
pani Gołębiowska nie zaniedbuje swoich rodzicielskich obowiązków. Wraz z moją pociechą,
zaczęliśmy przystosowywać nasze życie do życia Gołebiowskich.
A to wchodziliśmy na palcach do pokoju, ktory sąsiadował z apartamentem w postaci donicy - by nie płoszyć i
nie denerwować małżonków, a to zasłanialiśmy szczelnie zasłony, a to otwieraliśmy po cichutku drzwi balkonowe,
i tak upłynął prawie tydzień.
Dwa dni temu, po powrocie do domu, tchnięta jakimś dziwnym przeczuciem udalam ci się ja na balkon celem
codziennego podgladania apartamentu z mlodymi, oczywiscie podczas nieobecnosci starszych Golębiowskich.
Jakież było moje przerażenie, gdy w donicy znalazłam tylko jednego juniora! Rozglądnełam się (z wysokości drabiny)
po balkonie, i przyuważyłam, że pod donicą, na betonie leży sobie nieboraczek drugi junior,
prawdopodobnie świętej pamięci. Zwlokłam się smutna i nie utulona w żalu z tej drabiny, by pozbierać pisklaczka,
i jakiez bylo moje zdziwienie gdy zgarnawszy go z ziemi, poczulam, ze maluch jest w jak najlepszej kondycji zdrowotnej,
i mimo nazbyt wczesnego "wylotu" z apartamentu przezyl upadek !!
Z wielka czułością i ostrożnością wsadzilam juniora Numero Duo do gniazda,
które w owym momencie wydało mi się bardzo niestabilne oraz male. Dodatkowo stwierdziłam, że junior Number One
gabarytowo o polowe wiekszy od braciszka, rozpycha sie w tym apartamecie chamsko, co tez tlumaczylo wypadek
juniora Number Two !
Postanowilam obserwowac ptasi apartament, by nie powtórzyla się sytuacja, w ktorej to juniory mogły spadać z gniazda
jak ulęgalki, oraz wymyślec coś, co mialo by skutecznie temu zapobiec. Na pierwszy rzut oka, przyszło mi do glowy,
aby powiekszyc Gołębiowskim apartament, i delikatnie im zrobić podmianę donic, jakoże wiekszą miałam
w rezerwie. Jak i pomyślam tak też i zrobilam, wykorzystując niecnie chwilową nieobecność starszych Golębiowskich.
Zaciekawionych Juniorow ulokowalam na starym gnieździe zrobionym przez mamusie i tatusia z kilku patykow oraz oblepione
ich odchodami (bleeeh, jak ja potrafię się poświęcać...heh!), i całość przeniosłam do wiekszej i głębszej donicy,
skąd już wypaść nie mogły ! Teraz tylko pozostało nam (bo moja uciecha równiez przystała na pomysł,
i nawet czynnie w nim brała udział) obserwować, co też się będzie działo...
No i działo się! Gołębiowscy przylecieli, chwile w gnieździe się pognieździły, potomstwo nakarmiły i...se polecialy precz.
Miałam nadzieję, że jak co wieczór, mama Gołębiowska wróci do domku i przytuli maluszków, ale nic takiego się nie stalo.
Razem z moim juniorem wyczekiwalismy do póżnych godzin nocnych i wypatrywaliśmy, czy któryś z rodziców się pokaze,
ale doopa! Wyrodna matka i ojciec wypięli się na nowy apartament, przy okazji zrzekając się praw rodzicielskich.
- No to teraz zaadoptujesz obydwóch juniorów! - rzeklam ci ja smutnym głosem do syna, po czym zwisający apartament z całym
przychówkiem zarekwirowaliśmy do srodka, bo noc wydawała się zimna srodze, a maluszki tulily sie do siebie.
W pierwszym moim macierzynskim odruchu pozbyłam się patykowo-kupowego gniazda, po czym ulokowałam moje nowo
adoptowane sierotki na prawdziwej tetrowej pieluszce, ktora pozostala mi jeszcze z czasów gdy to mój junior w nią grzmocił i siusial.
A że uprana do najczystszej czystosci, to i się na stare lata przydała. Drugą takową tetrowa pieluszką okryłam pisklaki i ułożyłam do
snu. Nie, kołysanek im nie śpiewałam, jak gdyby ktoś sobie mógł pomyślec, za to rychle przystapiłam do guglowania wszystkich
ptasich for. Dowiedziałam sie z tych mądrych for, ze kilkudniowe pisklaki nalezy co 3 godziny karmić grysikiem ugotowanym
na wodzie, uprzednio trzymając odpowiednią temperaturę. Uzbrojona w fachowa wiedzę o pierwszej w nocy gotowałam grysik na wodzie,
po czym zabralam się za karmienie. Szło mi to jakoś topornie, bo kleisty grysik nie chciał wychodzic z pipety wprost do dziobów,
w efekcie czego wszyscy czworo byliśmy upaprani jak nie przymierzajac swinki w chlewie.
- Jutro rano dzwonie po ptasie pogotowie i oddam im nasze maleństwa - powiedzialam juniorowi,
a on jakimś dziwnym trafem nie stawiał oporów, co gorsza - przyznał mi rację!
Jak się powiedziało tak się i też zrobiło. O godzinie 6 rano, po kolejnej mało co udanej próbie dokarmiania juniorów, wykręciłam
numer alarmowy ptasiego pogotowia i jak z nut opowiedzialam im calą historię. Pani z pogotowia - przyjmująca telefon - bardzo
uważnie i w skupieniu mnie wysluchała, a nastepnie, gdy ja calą swoją opowieść skończylam - pouczyła mnie w formie solidnego
opierdolu, abym się w życie rodzinne Gołebiowskich na drugi raz nie wtracała, bo oni najlepiej wiedzą kiedy mają na juniory siadać a kiedy nie,
i abym cały ten majdan, w którym siedzą teraz juniory wyniosla z powrotem na balkon, bo Gołębiowscy prawdopodobnie teraz
odchodzą od zmysłów, ze im ktos gniazdo ten teges...
Pani nakazala mi jeszcze zaobserwować, czy starzy przylecą, a gdyby do wieczora nie przylecieli, to dopiero mam alarmować.
Dzizys...wstyd mi sie zrobiło, i zaraz juniorów wynioslam na balkon, ale juz ich nie powieśiłam, a położylam z całym nowym, gniazdem na
pólce kwiatowej, po czym szybko się z tego balkonu ewakuowałam do pokoju, z którego mogłam niezauważona obserwować sytuację.
Po 10 minutach na balkonie zjawił sie Pan Gołębiowski, który po kolejnych 10 minutach z mina: "o co tu qrffa kaman?"
ostrożnie wszedł na pisklaki i rzetelnie nakarmił. Gdy juniory napojone i nakarmione usnęły jak susły, pojawiła się Pani Gołebiowska
i jak gdyby nic usadowiła się na nich, dając do zrozumienia małżonkowi, ze na resztę popołudnia ma wolne. Ucieszony niezwykle z tego
faktu malzonek wygruchał trzykrotnie swoje wdzięczne " cuuuukruuuu" i odleciał w siną dal, przy okazji strzelając na mą balkonową poręcz
kupę wielkośći gołębiego jajka...
- Ech...życie jest do doopy - powiedziałam pólgłosem do siebie.
- W dodatku osrane - spuentował moj junior, ktory w jakiś cudowny sposób zmaterializował się za moimi plecami...
I to ma być podzięka za to, że im całą noc bajstruki pilnowałam??

I to na razie tyle w temacie.
O dalszych losach rodziny Gołebiowskich bedę informować na bieząco.

środa, 14 kwietnia 2010

Bo ten kwiat, bo ten kwiat...Panie Prezydencie...



...Pąk w swej bieli utulony
to w podzięce dla Twej żony
za minione lata w trudzie
że się wciąż przy Tobie budzi
i jest zawsze gdy potrzeba
by uchylić Tobie nieba...

[*][*][*]







Maria Kaczynska, której imieniem i nazwiskiem nazano w Holandii nową odmianę tulipana - była piękną osobą, szkoda tylko, że większość dowiedziała się o tym wtedy, gdy odeszła. Za jej życia wyśmiewano ją i jej męża. Mediom zależało, by pokazywać ich w krzywym zwierciadle, ale potrzeba aż było takiego dramatu, by zobaczyć jakimi dobrymi, prostymi i skromnymi ludźmi byli...
Żal..smutek...żal...

:(((

niedziela, 11 kwietnia 2010

Moja Polska płacze...



...a ja wraz z nią.
To co się wczoraj wydarzyło nie da się opisać słowami. Słowa tu zbyt małe, by oddać ból i stratę dla Narodu Polskiego. Zginęli wybitni Polacy - kwiaty polskiej elity politycznej i społecznej. Pozostaje tylko pytanie: dlaczego?














Żałobny Tren dla mojej Ojczyzny


A za kim Ty moja Ojczyzno płaczesz?
- Za synami prawymi i za moje córy,
które duchy przeszłosci w lesie katyńskim
wiatrem historii zdmuchneły z góry.

Łzy matek - Polek, wylanych wspólnie
nie spadły marnie na skrwawiona ziemię.
Swiat się dowiedział w dzien ten kwietniowy,
O co walczyło nasze Polskie plemię.

Lecieli złożyć hołd pomordowanym,
Zbrodnia ta była kością niezgody,
Los jednak lubi zmieniać swoje plany
Smutną tragedią złaczył dwa narody.

Płacze dzisiaj Ojczyzna ma kochana,
Moje serce wraz z nią szlocha...
Ojczyzno moja! Bóg nad Tobą czuwa!
Doświadcza Cię srogo - lecz bardzo Cię kocha!



Aldona Kołacz - Deventer, 12.04.2010



14.10.2010 - godz. 12.25
Mała errata:
Bardzo mi miło oświadczyć, że mój wiersz oficjalnie został
przetłumaczony na język holenderski, przez holenderskiego poetę
Klaas'a Seinhorst'a

Treurdicht voor mijn vaderland

Om wie huil je, mijn vaderland?
- Om mijn dochters en rechtschapen zonen,
Uit de hoogte neergeblazen met de wind van de geschiedenis
Door de geesten van het verleden die in het bos bij Katyń wonen.

De Poolse moeders vergoten tezamen
Talrijke tranen op de aarde waar bloed aan kleeft.
Op die aprildag werd de wereld gewaar
Wat onze Poolse stam heeft nagestreefd.

Hun vliegtuig was onderweg naar een eerbetoon aan de gevallenen,
Die slachtingen waren een bron van strijd,
Maar het lot mag zijn plannen graag veranderen
En verbond twee volken door een tragisch feit.

Vandaag huilt mijn dierbaar vaderland
Ook mijn hart is dit een diepe grief…
Mijn vaderland! God waakt over je!
Hij beproeft je zwaar – maar heeft je zeer lief!

Aldona Kołacz - Deventer, 12.04.2010

(Vertaling: Klaas Seinhorst)



.......................(,)
..........).........._'\!/'_
.........(,).........(""""")
......._'\!/'_.ڿڰۣڿ❀❤❀ڿڰۣڿ
.......(""""").W ZADUMIE
....ڿڰۣڿ❀❤❀ڿڰۣڿ.I CISZY
..............ڿڰۣڿ❀❤❀ڿڰۣڿ

niedziela, 4 kwietnia 2010

Święta, Święta - Goście, Goście :)



Mam rodzinkę na swiąteczny czas i jest nam super dobrze! Co prawda nic szczególnego nie robimy oprocz leniuchowania, siedzenia przed tv i objadaniem sie swiatecznymi delicjami, ale wlasnie to jest tak niepowtarzalne i cudowne! Chwilo trwaj! :)

czwartek, 11 lutego 2010

Powiedział Bartek...



...że dzis Tłusty Czwartek!!

Kochani pączkożercy!

Zyczę wszystkim dobrego apetytu, abyscie pochłoneli jak największą ilość
takich wspaniałych smakołyków jak w ponizszym linku!

http://www.paczekdlaciebie.pl/35832


Poetycznie podchodząc do tematu:

Gdy uderzył wielki dzwon, objął w świecie Pączek tron.
Król przez wszystkich ukochany, piękny, pulchny i rumiany.
W brzuszku wprawdzie miał on dziurę, lecz w tej dziurze konfiturę.
Okazale i wspaniale siadł król Pączek na krysztale,
a w około jego dworki, wysmukłe, kruche faworki.
Na półmiskach legły szynki i kanapki, i tartynki
Co za hałas, co za gwar,
tańczy chyba ze sto par!
Bo za króla Pączka hula nawet dziaduś i babula...
Świat się cały w kółko kręci, tańczy, hula bez pamięci....
(Jadwiga Mączyńska)

sobota, 6 lutego 2010

Karnawał czas zacząć...



...bo za tydzien Ostatki, a ja dopiero teraz sie zreflektowalam, ze za chwile zacznie sie dluuuugi post, ktory nas zblizy do Swiat Wielkanocnych. Najfajnie w tym wszystkim jest to, ze dopiero tydzien temu rozebralam choinke..hehehehe :)

wtorek, 5 stycznia 2010

Pada snieg, pada snieg i bialutki jest swiat :)



Poprzez białe drogi, z mrozem za pan brat
pędzą nasze sanie szybkie niby wiatr.
Biegnij koniu wrony przez uśpiony las
my wieziemy świerk zielony i śpiewamy tak:

Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań
co za radość gdy saniami tak można jechać w dal
gdy pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań
a przed nami i za nami wiruje tyle gwiazd.

Biegniesz biała drogo nie wiadomo jak,
nie ma tu nikogo kto by znaczył ślad.
Tylko nasze sanie, tylko szybki koń
tylko gwiazdy roześmiane i piosenki ton.

Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań
co za radość gdy saniami tak można jechać w dal
gdy pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań
a przed nami i za nami wiruje tyle gwiazd.


W Holandii zima na calego jakiej nie bylo od 35 lat.
Ciekawe, czy to ma cos wspolnego z globalnym ociepleniem?

:P