piątek, 29 kwietnia 2011
Ach, co to był za ślub!
Chciałoby się wyśpiewać, ale naprawdę był to piękny, romantyczny i zarazem skromny ślub, mimo całego tego rozmachu logistyczno - ekonomicznego. Wiadomo, goście nie byle jacy z różnych zakątków ziemi się zjechali, nawet swym sokolim wzrokiem wypatrzylam naszych, czyli Ksiecia Alexandra i Maxymę reprezentujących Księstwo Niderlandii. Co prawda na 3 minutki przed południem Katedra Westminsterska przypominała targowisko próżności (na 1900 znajdujących się tam osób 1000 miało na głowach najdziwniejsze okazy kapeluszy, pióropuszy, garnków, misek, rogów i Bóg jeden wie czego jeszcze :)ale i tak wszystkich przyćmiła osobowość oraz ślubna szata pięknej a zarazem skromnej panny młodej, na której spoczęły wszystkie oczy obecnych gości oraz ludzi, którzy ogłądali tak jak ja, transmisję w TiVi na całym świecie. Ponoć dwa miliardy. Jako ostatnia została wprowadzona przez swojego ojca do Koscioła, i oddana w "ramiona" Księcia Williama. I najfajniejsze w tym wszystkim było to, że do Kościoła weszła Kate Middelton - zwyczajna, fajna dziewczyna z sąsiedztwa, a wyszła śliczna, dystyngowana, pełna gracji Księżna Catherine Cambridge, która od dzisiaj swoją pozycją godnie reprezentować będzie rodzinę królewską Wielkiej Brytanii.
Wsółczesna bajka, która jak wszystkie bajki powinna zakończyć się słowami: i żyli długo i szczęśliwie...
I oby nigdy nie powórzył się los matki pana młodego, która 30 lat temu zawładneła sercami Brytyjczyków, ale nie swojego męża, i której dzisiaj fizycznie zabrakło obok pierworodnego. Mam jednak nieodparte wrażenie i uczucie, że własnie dzisiaj, duch Księżnej Diany był blizej syna niż własny ojciec. Stąd ta piękna i słoneczna pogoda, która według meteorologów miała być deszczowa i zimna. W końcu to jest bajka...nieprawdaż? :-)
niedziela, 24 kwietnia 2011
Alleluja! Alleluja!
Jest cudna pogoda. Życie, które dzisiaj na nowo się odrodziło, przepaja miłością do świata, do ludzi, ale czy do wszystkich? Czasami wydaje mi się że jestem zbyt krytyczna. Wymagam od ludzi zbyt wiele, ale taki już mam charakter. Wymagam bardzo wiele od siebie i wydaje mi się, że równie od innych mogę oczekiwać tego samego. Brzydzę się obłudą i hipokryzją. Mówię na głos i otwarcie to, co mi się nie podoba, a to niepodoba się niektórym. Mam to w nosie. Razem z Zmartwychwstałym Jezusem pragnę przeżyć ten czas spokojnie i radośnie, z nadzieją na wiele łask.
Z okazji Świąt Wielkanocnych życzę wszystkiego tego,co od Boga pochodzi, oby skrzydła wiary przykryły kamienie zwątpienia i uniosły serca ponad przemijanie. Niech radosne Alleluja będzie dla Was ostoją miłości i wiary. Niech pogoda ducha towarzyszy Wam w trudzie każdego dnia. Wiele szczęścia na co dzień!
I tradycyjnie wklejam poezję, adekwatną do celebrowanych uroczystości.
Wielkanoc
Droga, wierzba sadzona wśród zielonej łąki,
Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze.
Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze,
A pod niebem wysoko śpiewają skowronki.
Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy,
Droga, ktorą co święto szli ludzie ze śpiewką,
Idzie sobie Pan Jezus, wpółnagi i bosy
Z wielkanocną w przebitej dłoni choragiewką.
Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste,
Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska.
Poznała Zbawiciela z świętego obrazka,
Upadła na kolana i krzyknęła: "Chryste!".
Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą,
A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem
I rzeknie: "Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą,
Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem.
Jan Lechoń
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
Niedziela Palmowa u Łysych...
...mineła spokojnie i jak zawsze kolorowo, ale nie o tym chciałam ci ja pisać.
Ja chciałam tylko napisać, że święta tuż tuż, a roboty od groma i ciut ciut. Nie wiem, kiedy ja to wszystko ogarnę, ale wiem na pewno: ogarnać to muszę! Bo inaczej będzie dupa blada a nie przyjemne świeta. Więc się streszczam, robię rząd, i wypadam jak najszybciej stąd. Pojawię się pewnikiem wkrótce z świątecznymi przemyśleniami i życzeniami, ale dzisiaj czekają na mnie okna do umycia, i jeszcze trochę innej pracy. Korzystając z okazji, że zaczął się Wielki Tydzień i czas ku temu jak najbardziej odpowiedni, zamieszczę jeszcze przepis żurku Aldony, bo ostatnio ktoś mnie bardzo za niego pochwalił. Przyznam nieskromnie, że była to moja autorska wersja z ulepszaczem w roli głównej. A wiec do dzieła!
Będziesz potrzebować takich oto składników:
3 l. wody
2 x zakwas żurku śląskiego
1 x włoszczyzna
1 x śmietanka 18 % do zupy
1/2 kg ziemniaków ugotowanych i potłuczonych
4 ugotowane na twardo jajka
Szczypta Vegety tudzież rodzimego Kucharka do smaku
4 pęta kielbasy białej
Pęczek świeżych ziół (natka pietruszki, koperek, kolendra)
Ziemniaki ugotowac na miękko i potłuc.
Obraną i wymytą Włoszczyznę (marchew, seler, por, pietruszka) dodać do wody i zagotować do miękości. Dodać vegety do smaku. Wrzucić białą surową kiełbaske i jeszcze 10 minut pogotować nastepnie zmiejszyć ogień. Zakwas żuru dobrze wymieszać. Włoszczyznę i kiełbaski wyciągnąć na talerz (ja wyciągam tylko kiełbaskę i kroję ją na plasterki - warzywa wyjadam osobno:) następnie wlać zakwas do wywaru i lekko podgotować 15 minut. Zabielić żurek śmietanką według uznania. Na talerz wyłożyc dwie łyżki potłuczonych ziemniaczków, w środek włożyc dwie połowki ugotowanych jajek, posypać drobno posiekanymi ziołami. Następnie wszystko zalać gorącym żurem z pokrojona kielbaską. Podawać z wielką gracją - tak jakby to było danie królewskie a nie chłopskie. Gwarantuję Twojemu podniebieniu artystyczne uniesienie. Smacznego!
P.S. Ilekroć słyszę słowo "żurek' zawsze nucę tę piosenkę: żółta żaba żarła żur..żaba żółta żarła żur...itp.
Ćwiczenie pięknej mowy polskiej przy garach...absolutnie połączenie przyjemności z pożytecznym, nieprawdaz?
niedziela, 10 kwietnia 2011
O Katyniu, przez pierwsze 50 lat po wojnie, w Polsce komunistycznej, nie wolno było rozmawiać, chociaż i tak każdy o tym rozmawiał. Oczywiście w jak największej konspiracji. Kiedy nadeszły już czasy, że rozmawiać już było można, to wówczas ci, którzy byli odpowiedzialni za te zbrodnie, rozmawiać nie chcieli. I tak minęło na chandryczkowaniu 70 lat...
My pamietaliśmy - ONI chcieli zapomnieć, a najlepiej to chcieliby, aby nikt nigdy się o tym nie dowiedział. Na przekór losu, 10 kwietnia 2010 roku cały świat zaczął o tym mówić. Oni mówili, a MY płakaliśmy...na przekór losu. Cześć ICH Pamięci. Tych 25 tysiecy zdradziecko pomordowanych i tych 96, z których los zadrwił okrutnie. Chichot losu...to była moja pierwsza myśl, gdy dowiedziałam się o katastrofie samolotu prezydenckiego. Rok po niej, w rocznicę śmierci tylu niewinnych ludzi napisałam pod tym samym tytułem mój kolejny wiersz, który zamieszczam poniżej.
"Chichot Losu"
Słyszysz?
Ten chichot losu,
ktory się przetoczył
po katyńskim lesie?
Słyszysz?
Wiatr tarmosi drzewa,
smutek w trawie śpiewa,
szloch gdzieś echo niesie.
Widzisz?
Te Dusze zmartwione
w lesie rozrzucone,
do światła podążają.
Widzisz?
Uczcić pamięć chcieli
w lesie pogineli,
i swój grób tam mają.
Czujesz?
Jeziora jak łzy słone
wylane przez matkę, żonę
z brzegów już wystąpiły.
Czujesz?
To znowu chichot losu
Historii odmówił głosu
Robale z nas zadrwiły...
Aldona Kołacz 10-04-2011, Deventer
niedziela, 3 kwietnia 2011
Sen proroczy czyli...Lawendowe Pola
Miałam sen. Gościłam u jakiejś rodziny w maleńkiej miejscowości usytuowanej gdzieś na południu Francji tudzież w dalekiej Toskanii, bo w śnie widziałam drogi obramowane cyprysami i spacerowałam po polach pokrytych calkowicie fioletem. A może było to magiczne miejsce całkowicie wymyślone przez moją fantazję ?...nieważne. Ważne były okoliczności, które tam mnie sprowadziły. A wracając do opisu snu, to słońce dopiero co wschodziło na cudne, bezchmurne niebo, poranna mgła unosiła zapach lawendy mieszając ją z rozmarynem, miętą, oregano i tymiankiem. Intensywny zapach ziół sprawił, że czułam się odprężona, moje zmysły były wyciszone i chciało mi się...płakać! Byłam w tym śnie kimś, kto szukał ukojenia dla swojej duszy, spokoju dla uszu i wyrafinowanych wrażen dla oczu. Moja podświadomość pracowała chyba na najwyższych obrotach, bo to było niesamowite przeżycie, zwłaszcza, że od dawna marzy mi się podróż do Włoch - ze szczególnym naciskiem na Toskanię, i do Francji - w okolice Prowansji, i to dokladnie w porze roku, gdy tamtejsze pola pokrywają się moją ulubioną barwą- czyli fioletem. Chciałabym zaliczyć tak zwany Lawendowy Szlak, gdzie podróż rozpoczyna się od odwiedzin w Muzeum Lawendy w miejscowości COUSTELLET. Póżniej przejazd do maleńkiego LAGARDE D'APT, w którym mieszka 33 mieszkańców, znajduje się jeden kościół, oberża i dwie destylarnie lawendy - samo serce lawendowego regionu! Następnie przejazd przez ST CHRISTOL do malowniczego SAULT, miasta otoczonego polami lawendy, uznawanego za jej stolicę. Chciałabym pospacerować po miasteczku, pochodzić i poodpoczywać w ogrodzie lawendy, dokonać zakupów miejscowych specjałów: nugatu, macarons i oczywiście miodu lawendowego. Czuję, że z tej wyprawy powstałaby fajna historia, którą nazwałabym "Lawendowe Pola". Właśnie w moim proroczym śnie napisałam książkę pod tym samym tytulem! Przyśnił mi się zaraz po obejrzeniu mojego ukochanego filmu, którego nazwa po polsku brzmi" Pod słońcem Toskanii". Czyżbym tak bardzo zasugerowała się życiem mojej ulubionej bohaterki z tego filmu? Ona również szukała swojego miejsca na ziemi, gdzie mogłaby pisać i w końcu je znalazła. Ja - wciąż jeszcze go poszukuję. I nie ważne gdzie w tym śnie tak naprawdę byłam - W Toskanii czy w Prowansji - ważne było przesłanie tego snu: gdy jedne drzwi za Tobą się zamykają, inne ktoś Ci na oścież otwiera...najwyższy czas, by przez nie przejść!
Motto na dzisiejszy dzień:
"Kiedyś będę szczęśliwa. Tak zajebiście szczęśliwa, że zacznę widzieć na różowo, mówić poezją, pierdzieć tęczą, a wokół mnie, niczym aura, fruwać będą pieprzone ptaszki, serduszka i kwiatuszki, o!"
Giltley Rage
sobota, 2 kwietnia 2011
Santo Subito to za mało!
Już mam! Medal pamiątkowy, który bardzo chciałam mieć w swojej kolekcji pamiątek po
Ojcu Świętym. Dziśiaj mija sześć lat od Jego śmierci, a mnie się wydaje jakby to było wczoraj.
Umierał na oczach całego świata, ale w tej ostatniej drodze tak naprawdę był sam...
Dziś jest już tam, gdzie podążał całe swoje życie - w Domu Ojca Swego.
Dziś zamiast smućic się, cieszmy się, że był wśród nas, że pozostawił tyle dobrego po sobie.
Jeśli ktoś miał oczy i uszy szeroko otwarte na Jego nauki, ten wie, że Bóg Go nie zesłal nam bez powodu...
Troszkę mnie dziśiaj wsparła wena i pozwoliła wyskrobać to, co poniżej zamieszczam:
"W rocznicę śmierci"
Gdy nad ziemią znów zapanowały ciemności,
Zgroza i Strach zajrzał w źrenice ludzkości
Ty Zesłałeś Boże całemu światu Anioła,
by ocierał krople potu z naszego czoła,
by łzy osuszał jednym swoim gestem,
by czynił dobro całym swoim papiestwem,
by zaraził nas swoją nieskończoną miłością,
by dzielł się z nami przeogromną mądrością,
by słuzył pokornie ludzkości oraz Tobie
by na koniec złożyć kości swoje w grobie.
Dwa tysiace lat temu Jezus podjął ten wątek,
by dowieść maluczkim, że śmierć tu na ziemi
oznacza u Ojca w Niebie...zycia poczatek...
A. Kołacz
piątek, 1 kwietnia 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)