środa, 6 grudnia 2023

Wspomnienia


 Witam, witam! Czy u Was trwają też gorące przygotowania do jednych z najważniejszych świąt w roku? W moim domu (wyniosłam to ze swojego domu w Polsce) ozdabianie rozpoczyna się zaraz po świętym Mikołaju. Mama zawsze rozpoczynała porządki, my dzieci wieczorami z tatą tworzyliśmy piękne ozdoby w postaci łańcuchów, wycinanek, malowaniu orzechów na złoty kolor, robienie zawieszek na cukierkowych soplach i cukierkach i malutkich jabłuszkach. Często gęsto o tej porze leżał śnieg, a w naszej kuchni buzował ogień pod piecem. Życie toczyło się zazwyczaj w kuchni, która była duża. Było cieplutko, bezpiecznie choć na dworze czasami było minus 20 albo minus 30 stopni. Choinkę tato ścinał własnoręcznie w lesie, na tydzień przed świętami. Tato mocował ją na krzyżaku i umieszczał w centralnym miejscu, Pod choinką stała piękna papierowa szopka, którą kiedyś wysłał nam brat mamy mieszkający w zachodnich Niemczech. To dzięki niemu nasze święta były obfite w bakalie, kakao, cukierki, czekolady, i inne pyszności, których w Polsce wtedy prawie nie było. Mama zawsze organizowała cytrusy, których zapach do dzisiaj przypomina mi atmosferę Świąt Bożego Narodzenia. Przypominają mi wspólne momenty, gdy po świątecznej kolacji 24 grudnia, zanim przybył Gwiazdor z prezentami, siedzieliśmy przy stole śpiewając kolędy, a mama brała jedną pomarańczę, delikatnie obierała ją ze skórki, dzieliła na pięć cząstek (tyle nas było) i kładła nam na talerzyki. Boże, co to był za cudowny smak! Po zjedzeniu tego pysznego owocu, Mama kazała Ojcu wyjść z nami na dwór, zobaczyć czy wyszła już pierwsza Gwiazdka. Był to subtelny sposób, aby poukładać prezenty pod choinką. Potem nakładała płaszcz i wychodziła za nami, usprawiedliwiając się, że musiała posprzątać talerze ze stołu. Gdy wracaliśmy do domu z radością rzucaliśmy się pod choinkę szukając swoich prezentów. Ja, jako mądralińska dziwiłam się, że "akurat Jezusek (tak też nazywaliśmy Gwiazdora) musiał przynieść prezenty jak nas nie było!!" Mama rozkładała ręce i mówiła "może uda nam się zobaczyć Jezuska w przyszłym roku??". Głęboko w to wierzyłam do momentu, gdy kiedyś w piwnicy podczas myszkowania znalazłam zapakowane prezenty, które potem znalazły się pod choinka. Brat dawno o tym wiedział, ale zachował dla siebie tę wiedzę abyśmy mogły dalej wierzyć w magię Bożego Narodzenia. Nie wiem jak ten przekręt odkryły moje młodsze siostry, ale pewnie też siedziały cicho. Później same kupowałyśmy rodzicom prezenty. Zazwyczaj były to perfumy "Być może" i apaszka dla Mamy, a tato co roku dostawał piękny nowy krawat, krem do golenia czy spinki do mankietów. U nas w domu było raczej tak, że słodycze, owoce książki, bajki dostawaliśmy na Mikołaja, a pod choinka były to bardziej użyteczne rzeczy i droższe zabawki. Wszystko było przemyślane. Rodzice mimo, ze ciężko pracowali zadbali o to, aby ten czas przygotowania do świat czegoś nas nauczył, a w same święta abyśmy czuli radość z przyjścia Zbawiciela na świat. Tego uczyłam też mojego syna i chce jeszcze nauczyć moje wnuki, by również mocno jak ja mieli co wspominać, gdy pozostanie po mnie tylko pusty talerz przy wigilijnym stole...

Brak komentarzy: