czwartek, 11 października 2012
Anegdota o...Mioduli
Towar dzisiaj już przyjęłam, klientów obsłużyłam, więc mam trochę czasu przed popołudniowym boomem. Przyjechał dzisiaj do mnie kolega i podarował mi butelkę Mioduli Prezydenckiej, bo bardzo zmartwił się tym, że jestem chora. Z Miodulą* mam też bardzo fajne wspomnienia z zeszłego jesiennego sezonu. Otóż, gdzieś o tej samej porze roku złapała mnie grypa. Ponieważ chciałam się bardzo szybko wykurować, jednego wieczora wsadziłam nogi do miski z bardzo gorącą wodą, w której rozpuściłam kilo soli atlantyckiej. Przypadkowo miałam w barku zakupioną - u Pani Zosi z restauracji "Kleine Zakopane" - Miodulę* trzymaną na specjalną okazję. Ponieważ wódka ta do tanich nie należy, więc była naprawdę przeznaczona do spożywania jako lekarstwa. Podczas tego moczenia nóg pomyślałam, aby wzmocnić proces samouzdrawiania właśnie kieliszeczkiem tego przedniego trunku, co też niezwłocznie uczyniłam. I kiedy ja, drobnymi łyczkami delektowałam się pyszną Miodulą*, wszedł mój syn do pokoju spoglądając ze zdziwieniem to raz na mnie, to raz na stojącą przede mną butelkę ze złotym płynem. Oczywiście padło z jego strony magiczne pytanie od kiedy to ja piję wódkę, bo jakoś sobie nie przypomina bym to do tej pory czyniła. Odrzekłam więc mojemu juniorowi, że jest to sytuacja wyjątkowa, i nie spożywam żadnego alkoholu, tylko "niezwykle lekarstwo", aby przyspieszyć mój proces zdrowienia. Dodałam też, że sól wyżre chorobę od dołu, a Miodula* od góry, więc na bank następnego dnia będę zdrowa jak rybka, co też się i stało. Junior nie mógł wyjść z podziwu nazajutrz, że choroba mnie tak szybko opuściła. Niestety, u nas w domu bywa tak, że jak panuje jakaś epidemia, to przechodzimy ją kolejno albo ja pierwsza a junior drugi, albo na odwrót. Tamtym razem ja byłam pierwsza chora, a kilka dni później grypisko dorwało i juniora.
Po powrocie ze szkoły zadzwonił do mnie z pytaniem, co ma zrobić, bo strasznie kaszle i jest mu zimno. Oczywiście kazałam mu nalać do miski gorącą wodę, rozpuścić w niej kilo soli atlantyckiej (którą zawsze mam w pogotowiu, w swojej domowej apteczce) moczyć w tym roztworze nogi, zażyć tabletkę Gripex*, a później wskoczyć pod kołdrę. Junior podziękował i obiecał zastosować się do moich rad. Kiedy wróciłam po trzech godzinach z pracy do domu, zastałam widok niezwykły, który wprowadził mnie w stan osłupienia. W salonie, na sofie siedział mój synuś okryty szczelnie puchową kołderką, z nogami w misce, z buzią czerwona jak dojrzałe jabłuszko, a na ławie przed nim stała opróżniona w całości butelka mojej drogocennej Mioduli*! Na pytanie co to ma znaczyć, synuś odpowiedział, że zamiast Gripexu* pełnego chemii, wolał wypić to "cudowne lekarstwo", które kilka dni temu mnie tak szybko i skutecznie uleczyło. Kiedy z wyrzutem spytałam dlaczego wyżłopał całą butelkę zamiast jednego kieliszeczka, odpowiedział z rozrzewnieniem w głosie: - A tego to już mi nie powiedziałaś, ile należy wypić tych kieliszków! Było dobre, to sobie popijałem, a jak pojedziemy do Pani Zosi to se kupisz nową. No chyba chcesz, żebym jutro był zdrowy i poszedł na zajęcia??
No jasne, że chcę.
Następnego dnia synuś nie poszedł jednak do szkoły, bo miał swojego pierwszego w życiu kaca, i to takiego jak stąd do Zakopanego!
Jaki z tego morał? Rodzice! Trzymajcie lekarstwa z daleka od dzieci.
*Powyższy wpis zawiera lokowanie produktu :P
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz