13 lat temu 12 kwietnia urodził się ten najcudniejszy okruszek na świecie. Był taki maleńki jak mały kasztan, który można było zamknąć w ręce. Po dwóch dniach matka nie wiedzieć czemu opuściła szczenięta. Zaczęło się ratowanie i sztucznie karmienie mlekiem dla niemowląt, z butelki dla lalek. Udało się. Reksio podróśł, ale nie chciały mu rosnąć włosy. Jego całe ciało pokryte było bąbelkami. Chodzenie od jednego weterynarza do drugiego to było jak przypowieść z Biblii: od Annasza do Kajfasza. Nikt nic nie wiedział. Dopiero przez przypadek znalazłam takiego, który znał się na rzeczy, pobrał krew, zrobił badania i zaaplikował długą kurację antybiotykami. Okazało się, że nasz Reksio i jego rodzeństwo mieli genetyczna wadę krwi i jeszcze czegoś tam, na wskutek manipulacji ras. Weterynarz powiedział mi, żebym nie oczekiwała, że dożyje starości, ale mi to jednym uchem weszło, a drugim wyszło. Nie dopuszczałam do siebie, ze cokolwiek złego mu się stanie. Braciszek i siostrzyczka Reksia zmarli po kilku miesiącach, my z Jowim walczyliśmy o niego jak lwy. Cieszyliśmy się kiedy zniknęły mu bąble na ciele, i urosła mu piękna i błyszcząca sierść, prawie po półtorarocznej kuracji. Reksio dostawał najlepszy pokarm sprzedawany tylko w aptece, był traktowany jak książę, był naszym oczkiem w głowie, ale podstępna choroba rozwijała się w nim bezobjawowo. Aż pewnego dnia, gdy Reksio miał już prawie siedem lat z dnia na dzień jego stan zaczął się pogarszać. W ciągu tygodnia byliśmy z nim codziennie u weta. Lekarstwa nie pomagały a Reksio odchodził nam na naszych oczach. Aż przyszedł taki moment, że mój syn trzymając go na rękach szlochając jak małe dziecko poprosił aby jechać do kliniki i skrócić mu cierpienia. Byliśmy tak roztrzęsienie i zrozpaczeni, że nie mogłam nawet prowadzić auta. Nasz dobry przyjaciel zawiózł nas w środku nocy do kliniki, i tam nasza kruszynka została uśpiona. Tego bólu nie da się opisać. Mój syn przeżył tą śmierć okropnie. Ja czułam jakbym straciła dziecko, bo tak go traktowałam. Tęsknimy za nim już sześć lat, bo tyle go w tym roku już nie będzie z nami fizycznie...ale na szczęście został w naszych sercach na zawsze...chociaż to takie trudne go wspominać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz