Trylogia zaliczona w calosci.
Gdybym miala wplyw na braci Wachowskich, wrecz blagalabym ich aby zmienili troszke scenariusz na korzysc Neo & Trin.
Bez tych dwoch glownych bohaterow film, po mimo szczesliwego happy endu dla mieszkancow Zionu, traci urok.
Na zwycieskiej arenie nie ma Neo w dlugim czarnym zaje...fajnym plaszczu i jeszcze bardziej zaje...fajnych czarnych okularkach, nie ma Trin w wytartym na strzepy sweterku (pewnie nie prala go w Perwolu) ,za to jest cala masa rozwydrzonych tubylcow albo raczej tambylcow, ktorzy oddaja czesc swojemu wirtualnemu Mesjaszowi. Morpheuszowi nawet na koncu zakrecila sie lezka w oku,a taki byl z niego twardziel.
Podsumowujac ,film mi sie ogolnie podobal,ale i tak za najlepsza trylogie zawsze bede uwazac niesmiertelne "Star Wars" -moze ze wzgledu na moja stara sympatie i slabosc do Hana Solo?
*
17.12.03-data zapisana w moim terminarzyku jako premiera "Lord of the rings" -czesc trzecia.Tam tez sie posypie gesto trup i kilku ulubionych bohaterow przenie sie sie na lono ...no wlasnie kogo? Wielkiego Elfa?
To sie jeszcze zobaczy ,bo zapowiada sie bardzo ciekawie.
*
A teraz ide sprawdzic , czy nie mieszkam w Matrixie :)
Adieu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz