Facebook przypomniał mi historyjkę, którą opisałam jakieś 11 lat temu. Przypomnę ją.
***********************************************************************
Pamiętam, jak w naszym domu w Polsce tato zrobił śliczny karmik dla ptaszków i powiesił go w kuchni za oknem. Uwielbiałam w zimowe poranki zakradać się pod okno i obserwować przylatujące do niego ptaszki. Przylatywały właśnie takie jak na obrazku...a teraz? Widział ktoś tak pięknego gila czy sikorkę? Nawet wróble gdzieś pouciekały w siną dal...Szkoda.
Ale przejdę do historii, której pomysłodawcą był właśnie mój Tato. Gdy rodzice przeprowadzili się do Czarnolasu w Niemczech mój mąż (zapalony miłośnik ptactwa) odstawił wówczas taką manianę, że do dzisiaj ludzie mają ubaw. Widząc w lesie gile i inne cudne ptaszątka, których tam nie brakowało zastanawiał się jak by tu parę sztuk złapać. A że był z moim Tatem na przechadzce, więc ten bez pardonu wkręcił go, że ma na to sposób. Żartobliwie poradził mu, aby porozkładał nakrętki od słoików posmarowane miodem i posypane ziarenkami, wtedy na pewno jakiś się do takiej nakrętki przyklei, i wtedy je złapie. Tato liczył za pewnie na to, że mój Jełop nie weźmie tego na serio, ale wkrótce okazało się, ze jednak wziął...
Na drugi dzień moja Mama podczas robienia śniadania zastanawiała się, gdzie się podziały wszystkie nakrętki ze słoików, które stały w lodówce...?
Tato uśmiechał się tylko tajemniczo, a dopiero po jakimś czasie zdradził jej, jak wkręcił zięciunia, który cały dzień spędził w lesie rozciągającym się zaraz za naszym domem, i ukryty za drzewami polował na gile i sikorki. Oczywiście kiedy wrócił pod wieczór, to miał gile, ale pod nosem, bo na dworze panował tak siarczysty mróz, że aż miło było! O zapaleniu oskrzeli już nie wspomnę i przeleżeniu urlopu w łóżku. I tak się skończyło jego polowanie na ptaszki, a my mieliśmy polewkę za każdym razem jak jechaliśmy do moich rodziców na urlop.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz