piątek, 16 sierpnia 2024

Moja Mama


 
Znajomi

Moja piękna i utalentowana 🧚‍♀️Mama🧚‍♀️. Z zawodu akuszerka, aż do mojego urodzenia pracowała na porodówce w moim miasteczku. Jednak gdzieś tam w Jej żyłach, oprócz różnych zdolności (w tym literackich) płynęła kupiecka krew. 30 lat prowadziła swój sklep i była pierwszą bizneswoman w okolicy. Od samego towarzysza Gierka, w Warszawie otrzymała prestiżową srebrną odznakę "Wzorowego Sprzedawcy" . Za gratyfikację z nagrody rodzice umeblowali luksusowo całe mieszkanie. Pisano o Niej w Gazecie opolskiej i nawet na kilka chwil pojawiła sie w Dzienniku wieczornym w TV. Pisała przepiękne wiersze, opowieści, bajki. Wszyscy ją kochali, i lgneli do niej jak ćmy do światła. Nasz dom był domem otwartym. Ten w Polsce, i później ten w Niemczech. Zawsze chciała, abym to ja powieliła jej marzenia o zostaniu lekarzem pediatrą. Zrobiłam Jej tą przyjemność i nawet zdałam na medycynę, ale jednocześnie mając wątpliwości - asekuracyjnie zdałam też na filologię polską. Gdy kilka razy "zeszłam" na pobieraniu krwi, stanowczo odmówiłam studiowania czegoś, co nie było moja bajką. Pedagogika Kulturalno-Oświatowa to było coś, co sprawiało mi frajdę i pozwoliło rozwinąć skrzydła. Marzenie Mamy spełniła moja najmłodsza siostra Sylwia 🙂 Po mamie otrzymałam dar pisania oraz żyłkę do handlu. Była moim autorytetem, przyjaciółką, powierniczką, a przede wszystkim ukochaną Mamusią. Ona zodiakalny Byk, ja Panna. Rozumiałyśmy się bez słów. Za niedługo minie 27 lat od Jej śmierci, a mi wciąż jest Jej brak...
♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️
P.S. Na fotce jestem też, tyle, że w brzuszku Mamy 🙂

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Przeminęło z Wiatrem


 

Poniższy artykuł napisałam prawie 10 lat temu dla "Listów z daleka" - miesięcznika dla polonusów z całego świata, który ukazuje się z inicjatywy dziennikarki Leokadii Komaiszko mieszkającej w Belgii. W ciągu tych dziesięciu lat odeszło jeszcze sporo osób z mojego życia, w tym mój brat, piesek, szwagier, kuzyni, i bratanek. Wtedy opisywałam aktualne wydarzenia w moim życiu.
Miłego czytania.
***********************************************************************
...Przeminęło z wiatrem...
Rodzimy sie w bólu, a konkretnie bolesne jest pierwsze "zachłystniecie" się powietrzem, które rozszerza maleńkie płucka niemowlęcia. Stąd płacz, wrzask, strach przed nieznanym. A kiedy obejmują niemowlę ramiona czulej mamy, wtedy strach mija, dziecko jest juz spokojne, szybko rozumie, ze w tych ramionach jest bezpiecznie. Kiedy umieramy jest zupełnie odwrotnie. Boimy sie tego ostatniego oddechu, który spowoduje, ze nasze płuca sie zamkną, funkcje życiowe spadną do zera, nie wiemy tez kto na nas po tej tak zwanej "drugiej stronie" czeka. Wierzymy, ze będą to nasi najbliżsi, którzy odeszli szybciej, że bedą to cudowne anielskie istoty, które za życia sie nami opiekowały, wreszcie wierzymy, że z ciemnego tunelu wyciągnie nas Światło, które jest nieskończona Miłoscią, a którą niektórzy nazywają Bogiem. Jeśli pogodzimy sie z faktem, ze "odejście" jest częscia naszego narodzenia, wówczas łatwiej zrozumieć problem śmierci. Tylko, że teoretycznie wygląda to łatwiej, ale jeśli tracimy nam bliską osobę, nie myślimy już racjonalnie. Fizyczne odejście bliskich jest bolesne dla tych, którzy pozostają. Myśl utraty osoby, która sie bardzo kocha jest wprost nie do zniesienia. Jednak przez cale życie spotykamy sie ze śmiercią. Jest ona wpisana w nasze życie, i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że niektóre odejścia wpisują nam się w naszą pamieć na stale, a powracją jako feedback wywołane specyficzną sytuacją. Jako dziecko ze śmiercią spotkałam sie kilkukrotnie. W pamięci mam jednak dwie takie powracające jak bumerang sytuacje. Pierwszy raz, kiedy zmarl moj dziadek czyli ojciec mojej Mamy. Pojawia się obraz mojego Taty trzymającego mnie na rekach, mnóstwo szlochających ludzi, i przeokropny zapach, który przepełnial Kościol. Po latach dowiedziałam się, ze jest to palona w kadzidle mirra. I to ona zawsze wywołuje u mnie te wspomnienia. Kilka lat poźniej , w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zmarł moj kolega Januszek. W dniu pogrzebu z calą klasa byliśmy w jego mieszkaniu, i widzieliśmy jego małe ciało ubrane na biało, złożone w białej trumnie. Dookoła trumny ustawione bukiety kwiatów, a pośród nich białe Lilie, które dusiły swoim zapachem. Do dzisiaj niecierpię tych kwiatów, bo kojarzą mi się zawsze z tamtym dniem, a było to naprawdę dawno temu. Pamiętam też moment, kiedy trumna została złożona do grobu, i przeokropny krzyk i płacz mamy Januszka. Nie mogłam pojąć dlaczego Pan Bóg zabrał tej mamie dziecko. Strasznie płakałam, nawet kilkanaście dni po tym zdarzeniu. Zastanawiałam sie, czy moi rodzice też tak bardzo rozpaczaliby, gdybym to ja umarła. Już wtedy rozmyślałam bardzo dużo o śmierci, dlaczego ona istnieje, i dlaczego tak musi być, że ciało z trumną jest zakopywane głęboko w ziemi. A co by się stało jakby ten człowiek w tej trumnie pod ziemia się obudził??... Bałam się jednak z kimkolwiek o tym rozmawiać, bo rozum siedmioletniego dziecka mi podpowiadał, że jeśli się o tym głośno nie mówi, to nigdy mnie ten problem nie dotknie. Jak bardzo się wtedy myliłam!!... Gdybym wówczas z kimś porozmawiała o śmierci, zaoszczędziłabym w swoim życiu nerwicy, depresji i lękow przed śmiercią, które paradoksalnie przeszły w momencie kiedy straciłam rodziców. Zawsze wydawało mi się, że umierają rodzice i najbliżsi innych ludzi, ale pewnego dnia Pan Bóg dotknął swoim palcem moją rodzinę. Uczestniczyłam w odejściu mojej ukochanej Mamy, i myślę, ze ten moment nauczył mnie pokory wobec życia. Byłam bezsilna, nie mogłam nic zrobić, aby zatrzymać Jej oddech na dłużej. Nie mogłam też zatrzymać mojego Taty, który zrozpaczony po odejściu Mamy w niecałe dwa lata odszedł również... Długo nie mogłam pogodzić się z tym faktem, ale pomogły mi rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem, którego metafizyczne podejście do życia pozwoliło uporządkować mi kilka kwestii, i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. Miedzy innymi na to, że tak naprawdę człowiek nie boi się samego momentu śmierci, ale boi się o swoich najbliższych, którzy pozostaną, i którzy będą musieli się pogodzić z odejściem tej najbliższej osoby. Zycie ma swoją chronologię, i wszystko jest zaplanowane przez Stwórcę. My nie rozumiemy czasami tych planów, ale możemy jedynie ufać, że jest w tym jakiś istotny cel i sens. Spostrzeżenia opieram na przeżyciach z ostatniego roku (2014), kiedy odeszły dwie ukochane długoletnie przyjaciółki Basia i Grażynka, ukochany wujek, i dwóch dobrych kolegów oraz znajoma klientka. Można by powiedzieć, że śmierć zebrała żniwo wśród moich przyjaciół i znajomych. I mimo, że każda śmierć dotknęła mnie mocno, to jednak łatwiej mi było przebrnąć przez okres żałoby niż wtedy, gdy odeszli moi Rodzice. Najdłużej odchodziła moja przyjaciółka Grażynka, z którą rozmawiałam prawie codziennie o tym, czy boi się śmierci. I to właśnie ona też potwierdziła, że boi sie tylko zostawić córkę, męża i zwierzęta, które bardzo kochała.Ten strach powodował, że walczyła o każdy dzień jak lwica. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto otrzymał 48 chemicznych kuracji, i przeżył je bez skarżenia się na ból. Odeszła, gdy córka powiedziała jej, że jest już gotowa na Jej śmierć.
Wierzę, ze wszystko ma swój czas. Jest czas siewów i czas zbiorów. Jest czas przyjścia, i czas odejścia. Zasypiamy, i każdego dnia budzimy się na nowo. Dlatego żyjmy tak, jakby każdy dzień tu na ziemi był specjalnym podarunkiem od samego Stwórcy. Jeśli zaś w Niego wierzymy, to wiemy też, że Koniec...jest tak naprawdę Początkiem...czegoś, co jest Wielką Tajemnicą dla nas tu na ziemi...