Co prawda, ta historia wydarzyła się 11 lat temu, ale zawsze mnie rozśmiesza jak sobie ją przypomnę.
***********************************************
Deventer, 11.10.2012
Towar dzisiaj już przyjęłam, klientów obsłużyłam, więc mam trochę czasu przed popołudniowym boomem. Przyjechał dzisiaj do mnie kolega i podarował mi butelkę Mioduli Prezydenckiej, bo bardzo zmartwił się tym, że jestem chora. Z Miodulą - jest to pyszna wódka na bazie miodu - mam też bardzo fajne wspomnienia z zeszłego roku. Otóż, gdzieś w tym samym czasie jesiennej pluchy złapała mnie grypa. Ponieważ chciałam się bardzo szybko wykurować, jednego wieczora wsadziłam nogi do miski z bardzo gorącą wodą, w której rozpuściłam kilo soli atlantyckiej. Przypadkowo miałam w barku zakupioną - u Pani Zosi w restauracji "Kleine Zakopane" - Miodulę trzymaną na specjalne okazje. Ponieważ wódka ta do tanich nie należy, więc była naprawdę przeznaczona do spożywania jako "lekarstwa". Podczas tego moczenia nóg pomyślałam sobie, aby wzmocnić proces samouzdrawiania właśnie kieliszeczkiem tego przedniego trunku, co też niezwłocznie uczyniłam. I kiedy ja, drobnymi łyczkami delektowałam się pyszną Miodulką, wszedł mój syn do pokoju spoglądając ze zdziwieniem to raz na mnie, to raz na stojącą przede mną butelkę ze złotym płynem. Oczywiście padło z jego strony magiczne pytanie od kiedy to ja piję wódkę, bo jakoś sobie nie przypomina bym to do tej pory czyniła. Odrzekłam więc mojemu juniorowi, że jest to sytuacja wyjątkowa, i nie spożywam żadnego alkoholu, tylko "niezwykle lekarstwo", aby przyspieszyć mój proces zdrowienia. Dodałam też, że sól wyżre chorobę od dołu, a Miodula od góry, więc na bank następnego dnia będę zdrowa jak rybka, co też się i stało! Nazajutrz Junior nie mógł wyjść z podziwu, że choroba mnie tak szybko opuściła. Niestety, u nas w domu bywa tak, że jak panuje jakaś epidemia, to przechodzimy ją kolejno albo ja pierwsza a junior drugi, albo na odwrót. Tamtym razem ja byłam pierwsza chora, a kilka dni później grypisko dorwało i Juniora.
Po powrocie ze szkoły zadzwonił do mnie z pytaniem, co ma zrobić, bo strasznie kaszle i jest mu zimno. Oczywiście kazałam mu nalać do miski gorącą wodę, rozpuścić w niej kilo soli atlantyckiej (którą zawsze mam w pogotowiu, w swojej domowej apteczce) moczyć w tym roztworze nogi, zażyć tabletkę Gripex (to nie jest lokowanie produktu!) a później wskoczyć pod kołdrę. Junior podziękował i obiecał zastosować się do moich rad. Kiedy wróciłam po kilku godzinach z pracy do domu, zastałam widok niezwykły, który wprowadził mnie w stan osłupienia! W salonie, na sofie siedział mój synuś okryty szczelnie puchową kołderką, z nogami w misce, z buzią czerwoną jak dojrzałe jabłuszko, a na ławie przed nim stała opróżniona w całości (!!!) butelka mojej drogocennej Mioduli! Na pytanie co to ma znaczyć, synuś odpowiedział, że zamiast Gripexu pełnego chemii, wolał wypić to "cudowne lekarstwo", które kilka dni temu mnie tak szybko i skutecznie uleczyło. Kiedy z wyrzutem spytałam dlaczego wyżłopał całą butelkę zamiast jednego kieliszeczka, odpowiedział z rozrzewnieniem w głosie: - A tego to już mi nie powiedziałaś, ile należy wypić tych kieliszków! Było dobre, to sobie popijałem i nawet nie wiem kiedy się skńoczyło! A jak pojedziemy do Pani Zosi to se kupisz nową - nie rób dramy! A po drugie...no chyba chcesz, żebym jutro był zdrowy i poszedł na zajęcia?? No jasne, że chcę...i odpuściłam darcia japy na chorego.
Następnego dnia synuś nie poszedł jednak do szkoły, bo miał swojego pierwszego w życiu kaca, takiego jak stąd do Zakopanego!
Jaki z tego morał? Rodzice! Trzymajcie lekarstwa z daleka od dzieci!