sobota, 9 listopada 2024

Sekret. Siła przyciągania



 

Siła umysłu.
Pamiętam jak byłam mała, zawsze lubiłam oglądać z rodzicami w sobotnie wieczory popularne wówczas "Westerny". Podczas takiego jednego seansu usłyszałam pewne imię kobiece, które tak mnie urzekło, że po skończonym filmie powtarzałam je setki razy w pamięci, by je nie zapomnieć. To imię brzmiało: Consuela. Marzyłam sobie, że jak będę kiedyś miała córkę, to ją tak nazwę. Takie marzenie kilkuletniej dziewczynki, która podświadomie programowała sobie w głowie, że to imię jest dla niej bardzo ważne. Nie minęło kilka miesięcy, a do Polski przyjechał brat mojej Mamy, który mieszkał w zachodnich Niemczech, wówczas zwanych RFN-em. On i ciocia zawsze co miesiąc wysyłali nam piękne paczki, które zawierały to, czego w komunistycznej Polsce nie było. Teraz wujek razem z ciocią postanowili nas odwiedzić osobiście. Łzom i powitaniu nie było końca. Mama nie widziała swojego brata ponad 30 lat, więc ja z bratem Ryszardem i roczną siostrą Edytą czekaliśmy na swoją kolejkę. Wujostwo przywiozło nam mnóstwo prezentów, a ja z dygocącym sercem rozpakowywałam ogromne pudełko owinięte pięknym i kolorowym papierem przewiązanym złotą kokardą. W pudełku za plastikową szybką patrzyła na mnie najpiękniejsza lalka na świecie. Miała kruczo-czarne włosy, niebieskie zamykające się oczy z długimi czarnymi rzęsami, a co najważniejsze gdy się ją układało na plecy lala mówiła donośnie: ma-ma! Była tak piękna jak tylko lalka być może, ale mnie stanęło prawie serce, gdy spojrzałam na napis na pudełku: lala nazywała się: Consuela!! Pierwszy raz w mojej małej głowie rozpoczęła się bitwa z myślami jak to jest możliwe, i skąd ciocia wiedziała, że to imię jest dla mnie ważne?! Minęły dziesiątki lat zanim w moje ręce trafiła książka Rhondy Byrne pod tytułem "Sekret". Z tej książki i filmu dowiedziałam się, że w życiu nie ma przypadków tylko ciąg zdarzeń, które przyciągamy do swojego życia 🙂
A dlaczego napisałam o tym? Ponieważ dwie godziny temu "przez przypadek??" włączyłam telewizję na TVP1 gdzie akurat wyemitowano TEN western, który zapoczątkował moją fascynację imieniem Consuela. A żeby było jeszcze ciekawiej kilka dni temu rozmawiałam z koleżanką o dawnych czasach, i jakie miałyśmy ulubione lalki. Ja jej właśnie wspomniałam tę moją Consuelę...
Jakieś pytania?? 😁😁😁

sobota, 2 listopada 2024

Dzień Zaduszny A.D. 2024


 2 listopada to dzień zaduszny, w którym również wspominamy naszych najbliższych, których z nami już nie ma. To są dwa dni, które mnie zawsze rozbijają na miliony kawałków, bo nie mogę być z moimi siostrami w Niemczech, aby iść na grób mamy, brata, bratanka i szwagra, ani nie mogę być jednocześnie w Polsce, gdzie pochowany jest Tato i moje babcie. Dlatego znalazłam kompromis, by zapalać dla nich znicze pod Krzyżem na Deventerskim cmentarzu. Liczy się pamięć i intencja, ale i tak brakuje mi zawsze tej bliskości z rodziną, gdy jeszcze w Polsce chodziło się wspólnie odwiedzać groby, i zapalało u wszystkich znicze. Nad cmentarzem unosiła się czerwona łuna od palących się w tych pierwszych dniach listopada świec. To jest piękna tradycja, którą te młode pokolenie próbuje zniszczyć jakimiś idiotycznymi halloweenowymi przebierankami i rytuałami, które nigdy w naszej kulturze nie gościły. Niestety, każdy ma wolną wole i może robić co chce, ja wybieram zawsze zadumę, refleksję nad życiem i przemijaniem, i to starałam się przekazać mojemu synowi. Mam nadzieję, że on przekaże to samo swoim synom, a moim kochanym wnukom, z którymi dwa dni temu spędziłam piękny dzień.

niedziela, 27 października 2024

Jaka jest Aldona


 
Pochodzenie i znaczenie imienia: Aldona...
To imię spopularyzowane na Litwie, ale pochodzące od staropruskiego imienia Aldegut lub białoruskiego Ałdonia.
Imieniny: 1 marca, 10 września, 11 października
Charakterystyka: Przedsiębiorcza i zaradna, Aldona nie ma problemów z odnalezieniem się w nowym środowisku, szczególnie jeśli jest ono równocześnie jej miejscem pracy. Raczej zasadnicza, nie lubi jak ktoś się jej sprzeciwia, co często owocuje drobnymi sprzeczkami ze współpracownikami lub nawet znajomymi, ponieważ Aldona lubi również przewodzić w otoczeniu ludzi, z którymi się spotyka. Nie lubi niedomówień, wszelkie wątpliwości chce rozstrzygać od razu, tak, by nie doprowadzić do dwuznacznej i niezręcznej sytuacji, która może skomplikować relację pomiędzy nią a konkretną osobą. Mimo wrażenia twardej, dość chłodnej kobiety Aldona bywa bardzo przyjacielska, a jeśli się do kogoś przywiąże, będzie czynić wszystko, by ta osoba była szczęśliwa. Troskliwa żona, opiekuńcza matka. Sprawdzi się jako manager, ekonomista.
Znak zodiaku: Dobrym znakiem dla Aldony będzie Koziorożec.
Charakterystyka 2:
Kobieta o imieniu Aldona wykazuje się dużą wrażliwością, ale potrafi utrzymać emocje na wodzy. Stara się walczyć ze swoimi słabościami i nie ustaje w pracy nad własnym charakterem. To osoba bardzo oryginalna, mająca nietuzinkowe podejście do życia. W otoczeniu budzi zainteresowanie i szacunek. Aldona jest kobietą czułą i ciepłą, bardzo lojalną wobec osoby, z którą pozostaje w związku. Można ją traktować jako prawdziwą podporę, która nigdy nie zawiedzie pokładanych w niej nadziei i oczekiwań. W pracy lubi działać samodzielnie. Ma klarowną wizję realizowanych przez siebie projektów i umiejętnie ją wdraża – dzięki czemu cieszy się wieloma sukcesami.
Atrybuty:
Wrażliwa, oryginalna, nietuzinkowa, budząca szacunek, czuła, ciepła, lojalna, podpora, samodzielna
Ulubione perfumy widać na zdjęciu :-)

środa, 16 października 2024

Habemus papam! 46 lat później


 

46 lat minęło...a ja wciąż pamiętam ten dzień, wielki dzień, kiedy rozdzwoniły się wszystkie dzwony w Polsce, a ich głos napełnił wszystkie serca Polaków wiarą, nadzieją i ogromnym wzruszeniem, że oto Polak zasiadł na tronie Piotrowym.
Ta euforia trwała do ostatniego tchnienia naszego Świętego Papieża. Kochali go nie tylko Polacy, kochały go miliony na całym świecie. Nie wiem, ile mi jeszcze dane będzie pozostać na tym łez padole, ale Święty Jan Paweł II (poza Jezusem Chrystusem) jest ostatnim autorytetem, którego nauki wpajam w moje życie. Jego słowa są wciąż żywe...
Dumna jestem też z tego, że moja rodzina ze strony Taty, która pochodzi z tamtych stron, była bardzo blisko związana z Ojcem Świętym, często też bywali na prywatnych audiencjach w Watykanie. Mam też wiele pamiątek przywiezionych z takich spotkań. Są dla mnie cenniejsze niż najdroższe skarby.
"Miłość mi wszystko wyjaśniła,
Miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość,
gdziekolwiek by przebywała."
św. Jan Pawel II

czwartek, 19 września 2024

Życie to ulotna chwila, które ucieka na skrzydłach motyla.


 

27 lat temu w bardzo młodym wieku odeszła moja ukochana Mama. Tęsknię za nią każdego dnia...
 
"Nie płaczcie za mną"
 
Moje kochane dzieci, proszę,
Nie płaczcie za mną rzewnymi łzami,
Ja Was nie opuściłam na zawsze
Jestem jedynie jeden krok przed Wami.
 
Nie płaczcie za mną dzieci,
Przeżyłam tutaj najszczęsliwsze chwile,
Lecz los obrócił koło niefortunnie
Zamieniając życie w śmiertelne motyle.
 
Moje dzieci, nie wierzcie,
że gdy umarłam zostaliśmy od siebie oddaleni,
Moja dusza jak letni powiew wiatru
wciąż pląsa z Wami tu na ziemi.
 
Nie płaczcie za mną dzieci,
Lecz gdy dzień w ciemną noc się zamienia,
spójrzcie na tą jasną gwiazdę na niebie,
To Wasza Mama przesyła wieczorne pozdrowienia.
 
Aldona Kołacz, 15.09.2015 Deventer

piątek, 16 sierpnia 2024

Moja Mama


 
Znajomi

Moja piękna i utalentowana 🧚‍♀️Mama🧚‍♀️. Z zawodu akuszerka, aż do mojego urodzenia pracowała na porodówce w moim miasteczku. Jednak gdzieś tam w Jej żyłach, oprócz różnych zdolności (w tym literackich) płynęła kupiecka krew. 30 lat prowadziła swój sklep i była pierwszą bizneswoman w okolicy. Od samego towarzysza Gierka, w Warszawie otrzymała prestiżową srebrną odznakę "Wzorowego Sprzedawcy" . Za gratyfikację z nagrody rodzice umeblowali luksusowo całe mieszkanie. Pisano o Niej w Gazecie opolskiej i nawet na kilka chwil pojawiła sie w Dzienniku wieczornym w TV. Pisała przepiękne wiersze, opowieści, bajki. Wszyscy ją kochali, i lgneli do niej jak ćmy do światła. Nasz dom był domem otwartym. Ten w Polsce, i później ten w Niemczech. Zawsze chciała, abym to ja powieliła jej marzenia o zostaniu lekarzem pediatrą. Zrobiłam Jej tą przyjemność i nawet zdałam na medycynę, ale jednocześnie mając wątpliwości - asekuracyjnie zdałam też na filologię polską. Gdy kilka razy "zeszłam" na pobieraniu krwi, stanowczo odmówiłam studiowania czegoś, co nie było moja bajką. Pedagogika Kulturalno-Oświatowa to było coś, co sprawiało mi frajdę i pozwoliło rozwinąć skrzydła. Marzenie Mamy spełniła moja najmłodsza siostra Sylwia 🙂 Po mamie otrzymałam dar pisania oraz żyłkę do handlu. Była moim autorytetem, przyjaciółką, powierniczką, a przede wszystkim ukochaną Mamusią. Ona zodiakalny Byk, ja Panna. Rozumiałyśmy się bez słów. Za niedługo minie 27 lat od Jej śmierci, a mi wciąż jest Jej brak...
♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️
P.S. Na fotce jestem też, tyle, że w brzuszku Mamy 🙂

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Przeminęło z Wiatrem


 

Poniższy artykuł napisałam prawie 10 lat temu dla "Listów z daleka" - miesięcznika dla polonusów z całego świata, który ukazuje się z inicjatywy dziennikarki Leokadii Komaiszko mieszkającej w Belgii. W ciągu tych dziesięciu lat odeszło jeszcze sporo osób z mojego życia, w tym mój brat, piesek, szwagier, kuzyni, i bratanek. Wtedy opisywałam aktualne wydarzenia w moim życiu.
Miłego czytania.
***********************************************************************
...Przeminęło z wiatrem...
Rodzimy sie w bólu, a konkretnie bolesne jest pierwsze "zachłystniecie" się powietrzem, które rozszerza maleńkie płucka niemowlęcia. Stąd płacz, wrzask, strach przed nieznanym. A kiedy obejmują niemowlę ramiona czulej mamy, wtedy strach mija, dziecko jest juz spokojne, szybko rozumie, ze w tych ramionach jest bezpiecznie. Kiedy umieramy jest zupełnie odwrotnie. Boimy sie tego ostatniego oddechu, który spowoduje, ze nasze płuca sie zamkną, funkcje życiowe spadną do zera, nie wiemy tez kto na nas po tej tak zwanej "drugiej stronie" czeka. Wierzymy, ze będą to nasi najbliżsi, którzy odeszli szybciej, że bedą to cudowne anielskie istoty, które za życia sie nami opiekowały, wreszcie wierzymy, że z ciemnego tunelu wyciągnie nas Światło, które jest nieskończona Miłoscią, a którą niektórzy nazywają Bogiem. Jeśli pogodzimy sie z faktem, ze "odejście" jest częscia naszego narodzenia, wówczas łatwiej zrozumieć problem śmierci. Tylko, że teoretycznie wygląda to łatwiej, ale jeśli tracimy nam bliską osobę, nie myślimy już racjonalnie. Fizyczne odejście bliskich jest bolesne dla tych, którzy pozostają. Myśl utraty osoby, która sie bardzo kocha jest wprost nie do zniesienia. Jednak przez cale życie spotykamy sie ze śmiercią. Jest ona wpisana w nasze życie, i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że niektóre odejścia wpisują nam się w naszą pamieć na stale, a powracją jako feedback wywołane specyficzną sytuacją. Jako dziecko ze śmiercią spotkałam sie kilkukrotnie. W pamięci mam jednak dwie takie powracające jak bumerang sytuacje. Pierwszy raz, kiedy zmarl moj dziadek czyli ojciec mojej Mamy. Pojawia się obraz mojego Taty trzymającego mnie na rekach, mnóstwo szlochających ludzi, i przeokropny zapach, który przepełnial Kościol. Po latach dowiedziałam się, ze jest to palona w kadzidle mirra. I to ona zawsze wywołuje u mnie te wspomnienia. Kilka lat poźniej , w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zmarł moj kolega Januszek. W dniu pogrzebu z calą klasa byliśmy w jego mieszkaniu, i widzieliśmy jego małe ciało ubrane na biało, złożone w białej trumnie. Dookoła trumny ustawione bukiety kwiatów, a pośród nich białe Lilie, które dusiły swoim zapachem. Do dzisiaj niecierpię tych kwiatów, bo kojarzą mi się zawsze z tamtym dniem, a było to naprawdę dawno temu. Pamiętam też moment, kiedy trumna została złożona do grobu, i przeokropny krzyk i płacz mamy Januszka. Nie mogłam pojąć dlaczego Pan Bóg zabrał tej mamie dziecko. Strasznie płakałam, nawet kilkanaście dni po tym zdarzeniu. Zastanawiałam sie, czy moi rodzice też tak bardzo rozpaczaliby, gdybym to ja umarła. Już wtedy rozmyślałam bardzo dużo o śmierci, dlaczego ona istnieje, i dlaczego tak musi być, że ciało z trumną jest zakopywane głęboko w ziemi. A co by się stało jakby ten człowiek w tej trumnie pod ziemia się obudził??... Bałam się jednak z kimkolwiek o tym rozmawiać, bo rozum siedmioletniego dziecka mi podpowiadał, że jeśli się o tym głośno nie mówi, to nigdy mnie ten problem nie dotknie. Jak bardzo się wtedy myliłam!!... Gdybym wówczas z kimś porozmawiała o śmierci, zaoszczędziłabym w swoim życiu nerwicy, depresji i lękow przed śmiercią, które paradoksalnie przeszły w momencie kiedy straciłam rodziców. Zawsze wydawało mi się, że umierają rodzice i najbliżsi innych ludzi, ale pewnego dnia Pan Bóg dotknął swoim palcem moją rodzinę. Uczestniczyłam w odejściu mojej ukochanej Mamy, i myślę, ze ten moment nauczył mnie pokory wobec życia. Byłam bezsilna, nie mogłam nic zrobić, aby zatrzymać Jej oddech na dłużej. Nie mogłam też zatrzymać mojego Taty, który zrozpaczony po odejściu Mamy w niecałe dwa lata odszedł również... Długo nie mogłam pogodzić się z tym faktem, ale pomogły mi rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem, którego metafizyczne podejście do życia pozwoliło uporządkować mi kilka kwestii, i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. Miedzy innymi na to, że tak naprawdę człowiek nie boi się samego momentu śmierci, ale boi się o swoich najbliższych, którzy pozostaną, i którzy będą musieli się pogodzić z odejściem tej najbliższej osoby. Zycie ma swoją chronologię, i wszystko jest zaplanowane przez Stwórcę. My nie rozumiemy czasami tych planów, ale możemy jedynie ufać, że jest w tym jakiś istotny cel i sens. Spostrzeżenia opieram na przeżyciach z ostatniego roku (2014), kiedy odeszły dwie ukochane długoletnie przyjaciółki Basia i Grażynka, ukochany wujek, i dwóch dobrych kolegów oraz znajoma klientka. Można by powiedzieć, że śmierć zebrała żniwo wśród moich przyjaciół i znajomych. I mimo, że każda śmierć dotknęła mnie mocno, to jednak łatwiej mi było przebrnąć przez okres żałoby niż wtedy, gdy odeszli moi Rodzice. Najdłużej odchodziła moja przyjaciółka Grażynka, z którą rozmawiałam prawie codziennie o tym, czy boi się śmierci. I to właśnie ona też potwierdziła, że boi sie tylko zostawić córkę, męża i zwierzęta, które bardzo kochała.Ten strach powodował, że walczyła o każdy dzień jak lwica. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto otrzymał 48 chemicznych kuracji, i przeżył je bez skarżenia się na ból. Odeszła, gdy córka powiedziała jej, że jest już gotowa na Jej śmierć.
Wierzę, ze wszystko ma swój czas. Jest czas siewów i czas zbiorów. Jest czas przyjścia, i czas odejścia. Zasypiamy, i każdego dnia budzimy się na nowo. Dlatego żyjmy tak, jakby każdy dzień tu na ziemi był specjalnym podarunkiem od samego Stwórcy. Jeśli zaś w Niego wierzymy, to wiemy też, że Koniec...jest tak naprawdę Początkiem...czegoś, co jest Wielką Tajemnicą dla nas tu na ziemi...

sobota, 27 lipca 2024

Moralny upadek chrześcijańskiej Europy A.D. 2024

Nie wiem co trzeba mieć w głowie, by uważać, że ta parda otwarcia igrzysk była "piękna". Pięknym było tylko wystąpienie Celine Dion, która mimo swojego cierpienia pokazała klasę. U mnie ta parada skończyła się na sekcji "wolność". Wczoraj Europa i świat zobaczyli upadek moralny chrześcijańskiej Europy, której Francja była kiedyś kolebką. Te "wolne osobniki" (czytaj zjeby) zadrwiły z uczuć Chrześcijan i podeptały to, co dla każdego wierzącego w Jezusa Chrystusa jest symbolem wiary. W Holandii przez 36 lat nauczyłam się tolerancji, nie kwestionowania tego kto z kim śpi, jak wygląda, kogo kocha, ale wczoraj ktoś przekroczył wszystkie granice! Nikt więcej nie będzie mi narzucał swoich chorych idei. Wierzę, że jest więcej ludzi, którzy myślą podobnie jak ja. Ich "wolność" zaczyna być naszą "niewolą". Za chwilę wartości, na których zostaliśmy wychowani zostaną całkowicie zdeptane. Tego chcesz Europo?
 

poniedziałek, 17 czerwca 2024

45 lat temu...


 

Historia, którą znają tylko nieliczni...
Dzisiaj moja najmłodsza siostra Sylwia obchodzi urodzinki, wiec z tej okazji przytoczę jej historię, którą kiedyś opisałam na moim blogu. Ta historia jest dowodem na istnienie Boga i dowodem cudu, który zaistniał w naszym życiu.
🎂🍦🍨🎂🍦🎂🍦🎂🍨🎂🍦🎂🍦🍨🎂🍦🎂🍦🎂🍨🎂
Czterdzieści pięć lat temu, moja Mama sprawiła nam niezłą niespodziankę, która obchodzi dzisiaj swoje urodziny. 🙂
A było to tak: wróciłam ze szkoły, i jak zawsze ze stacji podążyłam do sklepu mojej Mamy. Był to Piątek, dzień, kiedy zawsze przychodził do sklepu towar. Głodna jak wilk cieszyłam się na chwilę, kiedy skonsumuję pieczoną przez mojego Tatę świeżutką rybkę. Niestety, ku mojemu zdziwieniu sklep był zamknięty, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Zaniepokojona udałam się do domu, który znajdował się po przeciwnej stronie naszego sklepu. W domu też nikogo nie było, więc zaczęłam się strasznie denerwować. Po godzinie w domu zjawił się Tato, jakiś taki smutny i przygnębiony. Zapytałam co się dzieje, dlaczego sklep jest zamknięty, i gdzie jest Mama. Tato zaczął coś tam pod nosem tłumaczyć, ale z jego tłumaczenia dowiedziałam się tylko, że Mama jest w szpitalu, i że jak w Niedzielę pojedziemy do niej w odwiedziny, to się wszystko dowiemy. Tato poprosił mnie, czy nie pomogłabym mu w sklepie. Miałam już wtedy dużą wprawę w obsługiwaniu klientów, więc się zgodziłam, mając nadzieję, że wyciągnę od niego więcej informacji, dlaczego Mama jest w szpitalu, i co się właściwie stało.
Tato jednak był małomówny, i jakoś taki nieobecny duchem. Nie mogłam się doczekać Niedzieli, by jak najszybciej spotkać się z Mamą. Kiedy już nadeszła, ja, brat i tato z samego rana pojechaliśmy w odwiedziny. Młodszą siostrę Edytę zostawiliśmy u sąsiadki, bo dzieci nie można wtedy było zabierać do szpitala.
Jakie było moje zdumienie, gdy w szpitalu ojciec skierował swoje kroki wprost na oddział ginekologiczny. Po krótkiej rozmowie z pielęgniarkami, dowiedzieliśmy się, że Mama do nas zaraz przyjdzie. I rzeczywiście po kilku chwilach już mogłam ją przytulić, i ze łzami w oczach wypytać co się stało. Rodzice usiedli obok siebie, mieli spuszczone głowy i próbowali nam coś tłumaczyć, że Mama w piątek pociągnęła 100-kiliową beczkę ze słonymi śledziami, i że wtedy odeszły jej wody płodowe, i że jak dzisiaj nie urodzi, to czeka ją cesarka. Razem z bratem patrzyliśmy na nich jakby byli jakimiś kosmitami, i zastanawialiśmy się o czym oni do nas mówią? Jakie wody płodowe, jaka cesarka, jakie rodzenie, i jak to możliwe, że nasza Mama jest w ciąży, a my o tym nic nie wiemy, i nikt tego nie zauważył? Rodzice chyba sami się tego wstydzili, że mając już prawie dorosłe dzieci, po raz czwarty zostaną rodzicami. W tamtych czasach panowały stereotypy, że jak ma się czterdzieści lat, to jest się już bardzo starym, i pewne rzeczy już nie pasują w tym wieku. Dzisiaj rodzą 60-latki, i już to nikogo nie zaskakuje ani gorszy, ale wtedy właśnie było takie myślenie. Z wrażenia nie mogliśmy z bratem wypowiedzieć ani słowa, tym bardziej, że on sam oczekiwał swojego pierwszego dziecka. Po tych wyjaśnieniach, byłam już spokojniejsza, że to nie jakaś choroba spotkała mamę, tylko nieplanowana ciąża i przyspieszony poród. Kiedy już byłam w domu nawet zaczęłam się cieszyć, że będziemy mieli małego dzidziusia, którym będę mogła się opiekować. Dogadałam się z rodzicami, że na czas pobytu Mamy w szpitalu Tato załatwi mi zwolnienie ze szkoły, ja będę zajmować się sklepem, a on będzie zajmować się moją młodszą siostrą i domem. W Poniedziałek rano, kiedy udałam się do sklepu, zauważyłam, że ludzie dziwnie na mnie spoglądają. Miasteczko, w którym mieszkałam, było niewielkie, więc nowinki i plotki roznosiły się z prędkością światła, i wcale nie trzeba było mieć internetu. 🙂 Instynktownie czułam na swoich barkach wzrok ludzi, słyszałam dziwne szepty, aż wreszcie jakaś kumotra zapytała mnie wprost jak to jest możliwe, że wczoraj urodziłam córkę, a dzisiaj już chodzę po Rynku, jak gdyby nigdy nic. Doznałam lekkiego szoku na te słowa, ale po kilku godzinach wszystko się wyjaśniło. Kiedy po odwiedzinach u Mamy opuściliśmy szpital, ona tak się zestresowała tym, że musiała nam powiedzieć o swojej ciąży, że z tych nerwów naturalnymi siłami zaraz urodziła Sylwusię. Telefonu w domu nie mieliśmy wtedy jeszcze, więc zadzwoniła do pracy mojego brata, i kazała przekazać, że Kołaczowa właśnie urodziła córkę. Jednak jak to w życiu bywa, recepcjonistka przekazała dalej, ŻE CÓRKA KOŁACZOWEJ WŁAŚNIE URODZIŁA CÓRKĘ...i takim oto sposobem zostałam w wieku 16 lat mamą najpiękniejszego dziecka, jakie kiedykolwiek widziałam. Prawie miesiąc spędziła w inkubatorze, gdyż jej waga przy urodzeniu wynosiła około 1600 gram. Kiedy jednak rodzice przywieźli ją do domu zobaczyłam żywą laleczkę, z czarnymi lokami, z ogromnymi niebieskimi oczkami, rzęsy miała takie długie, że dotykały prawie brwi. Ważyła niecałe dwa kilo, i razem z Mamą kąpałyśmy ją w miseczce, bo w wanience chyba by się utopiła. Była przecudna!
Nie mogłam się na nią napatrzeć, każdego dnia się od niej coraz bardziej uzależniałam. Taki mały cud w domu, cichutki, nikomu nie dokuczała, przesypiała noce, tak, że nikt z domowników nie odczuwał tego, że jest w nim niemowlak. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nadszedł dzień, który odmienił na zawsze nasze życie...
Sylwia rozwijała się zdrowo, do trzeciego miesiąca swojego życia. Pewnego popołudnia, kiedy Mama podawała jej mleczko w butelce (była malutka i ssanie cycuszka ją bardzo męczyło, więc Mama postanowiła ściągać mleko i podawać jej przez smoczek) nagle zauważyłyśmy, że Sylwunia lekko się zakrztusiła przy ssaniu, i zaczęła się robić sina i niebieska. Mama w panice zaczęła ją poklepywać po pleckach, a ja tak jak stałam na bosaka, najpierw jednym tchem udałam się piętro wyżej do naszej sąsiadki, która była pielęgniarką, informując ją, żeby ratowała Sylwię, a następnie drugim tchem na bosaka, pobiegłam do ośrodka zdrowia, który miesił się około pół kilometra od naszego domu. Pamiętam tylko to, że pierwszy i ostatni raz w życiu przeskoczyłam płot domu, gdzie mieszał nasz lekarz. Na podwórku miał psa wilczura, który stał jak wryty, gdy ja tłukłam pięściami w drzwi. Pies chyba instynktownie wiedział, że nie może mi nic zrobić, gdyż trwa wyścig z czasem. Po krótkiej chwili w drzwiach ukazał się Pan doktor, któremu tylko wyjaśniłam, że Sylwia umiera. Zapakował mnie w auto, zadzwonił po karetkę, i z piskiem opon ruszyliśmy do mojego domu. Cała ta akcja trwała dosłownie kilka minut. Gdy wbiegliśmy do mieszkania, Pani Ala reanimowała cały czas Sylwunię. Pan doktor Śliżewski natychmiast zrobił mojej małej siostrzyczce jakiś zastrzyk w serce, ponieważ miała w wyniku wrodzonej wady genetycznej zawał serca. Po chwili słychać już było pędzącą karetkę. W tym chaosie, w tym wszystkim co działo się w moim domu szukałam Mamy...a Ona...a ona klęczała na kolanach pod obrazem cudownego Jezusa modlącego się w Ogrójcu, i wypowiedziała te słowa: Jezu, oddaję Ci swoje życie w zamian za życie mojej córeczki. Proszę Cię tylko, pozwól mi ją tylko wychować do jej 18 roku życia...
I Pan Bóg to życzenie wysłuchał... Mama odeszła dokładnie, kiedy Sylwunia skończyła 18 lat...
Kocham Cię Mamo...za to, że oddałaś swoje życie za moją ukochaną Siostrzyczkę...
P.S. Po tym wydarzeniu jak karetka zabrała ją z domu...Sylwia spędziła rok czasu w szpitalu, gdzie lekarze walczyli o jej życie i zdrowie...
P.S. 2 Kocham Cię Sylwiu...wszystkiego najlepszego w Dniu Twoich urodzin!! 🎂🍦🍨🎂🍦🎂🍦🎂🍨🎂🍦