piątek, 15 sierpnia 2025

Zaczarowany balkonowy ogród



Mój balkonowy ogródek w pełni rozkwitu. Oprócz kwiatów nic nie sadziłam. Samo wyrosło chyba z pozostałości z zeszłego roku. Gdyby nie moja siostra Edyta to prawdopodobnie tych dwóch krzaków pomidorków by nie było. Wyrywałam chwasty z doniczek, i już miałam wyrywać te dwa malutkie krzaczki, a wtedy moja siostra krzyknęła abym to zostawiła, bo to są pomidory. Jako, że rolniczka ze mnie żadna, a na uprawach znam się tyle co łysy na szamponach zaufałam siostrze, i zostawiłam. Przesadziłam je do większych donic, wsadziłam podpórki, i podlewałam. Ten słonecznik też się chyba urwał z choinki, a raczej z karmnika dla ptaków, który mam zawieszony nad półeczką z długą donicą, w której rośnie mi koperek, mięta i pietruszka. Regularnie wsypuję tam gotową mieszankę ziaren, a ptaszki rozkopując te ziarenka pomagają im zmienić lokację. Takim sposobem w ubiegłym roku wyrosły mi cztery przepiękne kłosy pszenicy. W tym roku po między nimi pojawiła się roślinka, więc wyrwałam i posadziłam do kamiennej amfory. Po kilku tygodniach zorientowałam się, że to właśnie słonecznik, który do wczoraj był jeszcze dużym pączkiem, a dzisiaj pokazał swoją piękną słoneczną twarzyczkę, i to akurat w dniu Matki Boskiej Zielnej. Niby nic, a jednak kocham ten mój tajemniczy ogródeczkek. Tajemniczy, bo nigdy nie wiadomo, co mi w nim wyrośnie! 😁😍😁

 

Sierpniowe Święto państwowe i kościelne



Dzisiaj w Polsce obchodzimy podwójne święto: Dzień Wojska Polskiego i Wniebowstąpienie Matki Bożej zwane Dniem Matki Boskiej Zielnej.

🌱🌿🌺🌱🌿 🌱🌿🌺🌱🌿 🌱🌿🌺🌱🌿 🌱🌿🌺🌱
Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny - najstarsze Święto Maryjne w Kościele. Ten dzień wiąże się przede wszystkim z historią wniebowzięcia. Jest wiele apokryfów, czyli pobożnych opowieści, które w prosty sposób tłumaczą prawdy wiary. W jednym z tych apokryfów jest piękna opowieść o śmierci i wniebowzięciu Maryi. Gdy Matka Boża umarła, apostołowie chcieli ją pochować. Złożyli ciało w trumnie, ale musieli poczekać, bo św. Tomasz zwany niedowiarkiem - ten sam, który nie uwierzył w zmartwychwstanie, dopóki nie dotknął rany Chrystusa - spóźnił się. Gdy już wreszcie dotarł, chciał zobaczyć ciało Najświętszej Marii Panny. Po otwarciu trumny, nie było w niej ciała Maryi, a jedynie piękne, pachnące lilie i inne kwiaty i zioła. Nazwa Matki Bożej Zielnej ma też związek z porami roku. Połowa sierpnia to czas zbiorów, pierwszych dożynek. Dlatego w tym dniu święci się kwiaty, zboża, zioła i warzywa.
 🌱🌿🌺🌱🌿 🌱🌿🌺🌱🌿 🌱🌿🌺🌱🌿 🌱🌿🌺🌱

 
"Matki Bożej Zielne"

O wy, kwiaty mej młodości, prosto z łąki zioła,
Co na Matkę Boską Zielną znoszą do kościoła,
I stawiają Częstochowskiej, by podniosła rączkę,
Nad firletkę, macierzankę i nad srebrną drżączkę,
Nad rozchodnik i lawendę, nad rutę i miętę,
Bo to wszystko przecież Boże, bo to wszystko święte,
Jak stajenka betlejemska z prostym polskim bydłem,
Tak zrównane są te zioła z mirrą i kadzidłem…
Jan Lechoń
Miłego świętowania 🙂
 

wtorek, 5 sierpnia 2025

...Przeminęło z wiatrem...


 

Poniższy artykuł napisałam ponad 10 lat temu dla "Listów z daleka" - miesięcznika dla polonusów z całego świata, który ukazuje się z inicjatywy kresowej dziennikarki Leokadii Komaiszko mieszkającej i działającej w Belgii. W ciągu tych dziesięciu lat odeszło jeszcze sporo osób z mojego życia, w tym mój brat, piesek, szwagier, kuzyni, i bratanek. Wtedy opisywałam aktualne wydarzenia w moim życiu.
Miłego czytania.
***********************************************************************
...Przeminęło z wiatrem...
Rodzimy sie w bólu, a konkretnie bolesne jest pierwsze "zachłystniecie" się powietrzem, które rozszerza maleńkie płucka niemowlęcia. Stąd płacz, wrzask, strach przed nieznanym. A kiedy obejmują niemowlę ramiona czulej mamy, wtedy strach mija, dziecko jest juz spokojne, szybko rozumie, ze w tych ramionach jest bezpiecznie. Kiedy umieramy jest zupełnie odwrotnie. Boimy sie tego ostatniego oddechu, który spowoduje, ze nasze płuca sie zamkną, funkcje życiowe spadną do zera, nie wiemy tez kto na nas po tej tak zwanej "drugiej stronie" czeka. Wierzymy, ze będą to nasi najbliżsi, którzy odeszli szybciej, że bedą to cudowne anielskie istoty, które za życia sie nami opiekowały, wreszcie wierzymy, że z ciemnego tunelu wyciągnie nas Światło, które jest nieskończona Miłoscią, a którą niektórzy nazywają Bogiem. Jeśli pogodzimy sie z faktem, ze "odejście" jest częscia naszego narodzenia, wówczas łatwiej zrozumieć problem śmierci. Tylko, że teoretycznie wygląda to łatwiej, ale jeśli tracimy nam bliską osobę, nie myślimy już racjonalnie. Fizyczne odejście bliskich jest bolesne dla tych, którzy pozostają. Myśl utraty osoby, która sie bardzo kocha jest wprost nie do zniesienia. Jednak przez cale życie spotykamy sie ze śmiercią. Jest ona wpisana w nasze życie, i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że niektóre odejścia wpisują nam się w naszą pamieć na stale, a powracją jako feedback wywołane specyficzną sytuacją. Jako dziecko ze śmiercią spotkałam sie kilkukrotnie. W pamięci mam jednak dwie takie powracające jak bumerang sytuacje. Pierwszy raz, kiedy zmarl moj dziadek czyli ojciec mojej Mamy. Pojawia się obraz mojego Taty trzymającego mnie na rekach, mnóstwo szlochających ludzi, i przeokropny zapach, który przepełnial Kościol. Po latach dowiedziałam się, ze jest to palona w kadzidle mirra. I to ona zawsze wywołuje u mnie te wspomnienia. Kilka lat poźniej , w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zmarł moj kolega Januszek. W dniu pogrzebu z calą klasa byliśmy w jego mieszkaniu, i widzieliśmy jego małe ciało ubrane na biało, złożone w białej trumnie. Dookoła trumny ustawione bukiety kwiatów, a pośród nich białe Lilie, które dusiły swoim zapachem. Do dzisiaj niecierpię tych kwiatów, bo kojarzą mi się zawsze z tamtym dniem, a było to naprawdę dawno temu. Pamiętam też moment, kiedy trumna została złożona do grobu, i przeokropny krzyk i płacz mamy Januszka. Nie mogłam pojąć dlaczego Pan Bóg zabrał tej mamie dziecko. Strasznie płakałam, nawet kilkanaście dni po tym zdarzeniu. Zastanawiałam sie, czy moi rodzice też tak bardzo rozpaczaliby, gdybym to ja umarła. Już wtedy rozmyślałam bardzo dużo o śmierci, dlaczego ona istnieje, i dlaczego tak musi być, że ciało z trumną jest zakopywane głęboko w ziemi. A co by się stało jakby ten człowiek w tej trumnie pod ziemia się obudził??... Bałam się jednak z kimkolwiek o tym rozmawiać, bo rozum siedmioletniego dziecka mi podpowiadał, że jeśli się o tym głośno nie mówi, to nigdy mnie ten problem nie dotknie. Jak bardzo się wtedy myliłam!!... Gdybym wówczas z kimś porozmawiała o śmierci, zaoszczędziłabym w swoim życiu nerwicy, depresji i lękow przed śmiercią, które paradoksalnie przeszły w momencie kiedy straciłam rodziców. Zawsze wydawało mi się, że umierają rodzice i najbliżsi innych ludzi, ale pewnego dnia Pan Bóg dotknął swoim palcem moją rodzinę. Uczestniczyłam w odejściu mojej ukochanej Mamy, i myślę, ze ten moment nauczył mnie pokory wobec życia. Byłam bezsilna, nie mogłam nic zrobić, aby zatrzymać Jej oddech na dłużej. Nie mogłam też zatrzymać mojego Taty, który zrozpaczony po odejściu Mamy w niecałe dwa lata odszedł również... Długo nie mogłam pogodzić się z tym faktem, ale pomogły mi rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem, którego metafizyczne podejście do życia pozwoliło uporządkować mi kilka kwestii, i odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. Miedzy innymi na to, że tak naprawdę człowiek nie boi się samego momentu śmierci, ale boi się o swoich najbliższych, którzy pozostaną, i którzy będą musieli się pogodzić z odejściem tej najbliższej osoby. Zycie ma swoją chronologię, i wszystko jest zaplanowane przez Stwórcę. My nie rozumiemy czasami tych planów, ale możemy jedynie ufać, że jest w tym jakiś istotny cel i sens. Spostrzeżenia opieram na przeżyciach z ostatniego roku (2014), kiedy odeszły dwie ukochane długoletnie przyjaciółki Basia i Grażynka, ukochany wujek, i dwóch dobrych kolegów oraz znajoma klientka. Można by powiedzieć, że śmierć zebrała żniwo wśród moich przyjaciół i znajomych. I mimo, że każda śmierć dotknęła mnie mocno, to jednak łatwiej mi było przebrnąć przez okres żałoby niż wtedy, gdy odeszli moi Rodzice. Najdłużej odchodziła moja przyjaciółka Grażynka, z którą rozmawiałam prawie codziennie o tym, czy boi się śmierci. I to właśnie ona też potwierdziła, że boi sie tylko zostawić córkę, męża i zwierzęta, które bardzo kochała.Ten strach powodował, że walczyła o każdy dzień jak lwica. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto otrzymał 48 chemicznych kuracji, i przeżył je bez skarżenia się na ból. Odeszła, gdy córka powiedziała jej, że jest już gotowa na Jej śmierć.
Wierzę, ze wszystko ma swój czas. Jest czas siewów i czas zbiorów. Jest czas przyjścia, i czas odejścia. Zasypiamy, i każdego dnia budzimy się na nowo. Dlatego żyjmy tak, jakby każdy dzień tu na ziemi był specjalnym podarunkiem od samego Stwórcy. Jeśli zaś w Niego wierzymy, to wiemy też, że Koniec...jest tak naprawdę Początkiem...czegoś, co jest Wielką Tajemnicą dla nas tu na ziemi...

sobota, 2 sierpnia 2025

Wspomnienia


 

Takie tam wspomnienia...
Jeden z moich wierszy z 2009 roku.
********************************************************************
"Flirt miłosny"
Zapytam nieskromnie
Kochany mój,
a jeśli dzisiaj umrę,
zapłaczesz Ty po mnie?
- Nie wiem, czy zapłaczę,
nie znam Cię na tyle,
ale wiem na pewno,
że gdy Ciebie zabraknie
umrą wszystkie motyle.
Ptaki przestaną śpiewać,
wrzosy kwitnąć w lesie,
echo gdzieś się ukryje,
i wiatr go nie uniesie.
Kwiaty uschną z tęsknoty,
Tęcza straci kolory,
morze przestanie szumieć,
księżyc będzie też chory.
Słonce przestanie świecić,
Gwiazdy zgasną na niebie
świat przestanie istnieć,
Gdy zabraknie Ciebie...
 
Aldona Kołacz, 04-05-2009, Deventer

wtorek, 22 lipca 2025

Lato 2025 w Deventer


Jutro mam kolejną wizytę w szpitalu, więc zamiast się denerwować postanowiłam się zrelaksować. Przywieziono mi z Polski najprawdziwsze dojrzałe wiśnie, więc postanowiłam zrobić po raz trzeci w życiu nalewkę. Tym razem właśnie wiśniową. Poprzednie nalewki były: bursztynowa i czosnkowa. Mam je nadal i stoją sobie tak kilka lat, bo używam je tylko jako lekarstwo. W barku miałam odkręconą białą żubrówkę i połowę spirytusu, więc pomieszałam te trunki i zalałam moje wydrylowane wisienki, zostawiając tylko kilka pestek dla lepszego smaku. Dodałam parę goździków, i dosypałam jeszcze 250 gram malin. Aby moja nalewka była jeszcze bardziej zdrowa zamiast cukru zasypałam ją xylitolem. Teraz postawię ją na miesiąc w ciemnym miejscu i niech tam sobie szlachetnieje. Dostałam też trochę ogórków gruntowych, więc zrobiłam kilka słoików małosolnych. I tak zamiast rozmyślać co to będzie zajęłam głowę czymś co bardzo lubię, czyli takimi letnimi przetworami. Przy okazji wróciły wspomnienia, kiedy to z mamą zawsze przygotowywałyśmy na zimę zapasy z naszego ogrodu. Wtedy cały dom pachniał koperkiem, czosnkiem i innymi ziołami. Gotowałyśmy powidła ze śliwek węgierek, kompoty z jabłek, gruszek, moreli i innych owoców, których mieliśmy w ogrodzie multum. Teraz tylko za takimi swojskimi smakami można potęsknić albo skombinować produkty i samemu zrobić 🙂
 

czwartek, 10 lipca 2025

O Matko i córko!


Jeśli ktoś wątpi w Boga, to ta historia jest żywym dowodem na JEGO istnienie.

45 lat temu, moja Mama sprawiła nam niezłą niespodziankę.
A było to tak: wróciłam ze szkoły, i jak zawsze ze stacji podążyłam do sklepu mojej Mamy. Był to Piątek, dzień, kiedy zawsze przychodził do sklepu towar. Głodna jak wilk cieszyłam się na chwilę, kiedy skonsumuję pieczoną przez mojego Tatę świeżutką rybkę. Niestety, ku mojemu zdziwieniu sklep był zamknięty, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Zaniepokojona udałam się do domu, który znajdował się po przeciwnej stronie naszego sklepu. W domu też nikogo nie było, więc zaczełam się strasznie denerwować. Po godzinie w domu zjawił się Tato, jakiś taki smutny i przygnębiony. Zapytałam co się dzieje, dlaczego sklep jest zamknięty, i gdzie jest Mama. Tato zaczął coś tam pod nosem tłumaczyć, ale z jego tłumaczenia dowiedziałam się tylko, że Mama jest w szpitalu, i że jak w Niedzielę pojedziemy do niej w odwiedziny, to się wszystko dowiemy. Tato poprosił mnie, czy nie pomogłabym mu w sklepie. Miałam już wtedy dużą wprawę w obsługiwaniu klientów, więc się zgodziłam, mając nadzieję, że wyciągnę od niego więcej informacji, dlaczego Mama jest w szpitalu, i co się właściwie stało.
Tato jednak był małomówny, i jakoś tak nieobecny duchem. Nie mogłam się doczekać Niedzieli, by jak najszybciej spotkać się z Mamą. Kiedy już nadeszła, ja, brat i tato z samego rana pojechaliśmy w odwiedziny. Młodszą siostrę Edytę zostwiliśmy u sąsiadki, bo dzieci nie można wtedy było zabierać.
Jakie było moje zdumienie, gdy w szpitalu ojciec skierował swoje kroki wprost na oddział ginekologiczny. Po krótkiej rozmowie z pielęgniarkami, dowiedzieliśmy się, że Mama do nas zaraz przyjdzie. I rzeczywiscie po kilku chwilach już mogłam ją przytulić, i ze łzami w oczach wypytać co się stało. Rodzice usiedli obok siebie, mieli spuszczone głowy i próbowali nam coś tłumaczyć, że Mama w piątek pociągnęla 200-kiliową beczkę ze słonymi śledziami, i że wtedy odeszły jej wody płodowe, i że jak dzisiaj nie urodzi, to czeka ją cesarka. Razem z bratem patrzyliśmy na nich jakby byli jakimiś kosmitami, i zastanawialiśmy się o czym oni do nas mówią? Jakie wody płodowe, jaka cesarka, jakie rodzenie, i jak to możliwe, że nasza Mama jest w ciąży, a my o tym nic nie wiemy, i nikt tego nie zauważył? Rodzice chyba sami się tego wstydzili, że mając już prawie dorosłe dzieci, po raz czwarty zostaną rodzicami. W tamtych czasach panowały stereotypy, że jak ma się czterdziesci lat, to jest się już bardzo starym, i pewne rzeczy już nie pasują w tym wieku. Dzisiaj rodzą 60-latki, i już to nikogo nie zaskakuje ani gorszy, ale wtedy właśnie było takie myślenie. Z wrażenia nie mogliśmy z bratem wypowiedzieć ani słowa, tym bardziej, że on sam oczekiwał swojego pierwszego dziecka. Po tych wyjaśnieniach, byłam już spokojniejsza, że to nie jakaś choroba spotkała mamę, tylko nieplanowana ciąża i przyspieszony poród. Kiedy już byłam w domu nawet zaczęłam się cieszyć, że będziemy mieli małego dzidziusia, którym będę mogła się opiekować. Dogadałam się z rodzicami, że na czas pobytu Mamy w szpitalu Tato załatwi mi zwolnienie ze szkoły, ja będę zajmować się sklepem, a on będzie zajmować się moją młodszą siostrą i domem. W Poniedziałek rano, kiedy udałam się do sklepu, zauważyłam, że ludzie dziwnie na mnie spoglądają. Miasteczko, w którym mieszkałam, było niewielkie, więc nowinki i plotki roznosiły się z prędkoscią światła. Instynktownie czułam na swoich barkach wzrok ludzi, słyszałam dziwne szepty, aż wreszcie jakaś kumotra zapytała mnie wprost jak to jest możliwe, że wczoraj urodziłam córkę, a dzisiaj już chodzę po Rynku, jak gdyby nigdy nic. Doznałam lekkiego szoku na te słowa, ale po kilku godzinach wszystko się wyjaśniło. Kiedy po odwiedzinach u Mamy opusicliśmy szpital, ona tak się zestresowała tym, że musiała nam powiedzieć o swojej ciązy, że z tych nerwów naturalnymi siłami zaraz urodziła Sylwusię. Telefonu w domu nie mieliśmy wtedy jeszcze, więc zadzwoniła do pracy mojego brata, i kazała przekazać, że Kołaczowa własnie urodziła córkę. Jednak jak to w życiu bywa, recepcjonistka przekazała dalej, ŻE CÓRKA KOŁACZOWEJ WŁAŚNIE URODZIŁA CÓRKĘ...i takim oto sposobem zostałamw wieku 16 lat mamą najpiękniejszego dziecka, jakie kiedykolwiek widziałam. Prawie miesiąc spędziła w inkubatorze, gdyż jej waga przy urodzeniu wynosiła okolo 1600 gram. Kiedy jednak rodzice przywieźli ją do domu zobaczyłam żywą laleczkę, z czarnymi lokami, z ogromnymi niebieskimi oczkami, rzęsy miała takie długie, że dotykały prawie brwi. Ważyła niecałe dwa kilo, i razem z Mamą kąpałyśmy ją w miseczce, bo w waniennce chyba by sie utopiła. Była przecudna. Nie mogłam na nią się napatrzeć, każdego dnia się od niej coraz bardziej uzależniałam. Taki mały cud w domu, cichutki, nikomu nie dokuczała, przesypiała noce, tak, że nikt z domowników nie odczuwał tego, że jest w nim niemowlak. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nadszedł dzien, który odmienił nasze życie...
Sylwia rozwijała się zdrowo, do trzeciego miesiąca swojego życia. Pewnego popołudnia, kiedy Mama podawała jej mleczko w butelce (była malutka i ssanie cycuszka ją bardzo męczyło, więc Mama postanowiła sciągać mleko i podawać jej przez smoczek) nagle zauważyłyśmy, że Sylwunia lekko się zakrztusiła przy ssaniu, i zaczęła się robić sina i niebieska. Mama w panice zaczęła juą poklepywać po pleckach, a ja tak jak stałam na bosaka, najpierw jednym tchem udałam się piętro wyżej do naszej sąsiadki, która była pielęgniarką, informując ją, żeby ratowała Sylwię, a następnie drugim tchem na bosaka, pobiegłam do ośrodka zdrowia, który miesił się około jeden kilometr od naszego domu. Pamiętam tylko to, że pierwszy i ostatni raz w życiu przeskoczyłam płot domu, gdzie mieszał nasz lekarz. Na podwórku miał psa wilczura, który stał jak wryty, gdy ja tłukłam pięsciami w drzwi. Pies chyba instynktownie wiedział, że nie może mi nic zrobić, gdyż trwa wyścig z czasem. Po krótkiej chwili w drzwiach ukazał się Pan doktor, któremu tylko wyjaśniłam, że Sylwia umiera. Zapakował mnie w auto, zadzwonił po karetkę, i z piskiem opon ruszyliśmy do mojego domu. Cała ta akcja trwała dosłownie kilka minut. Gdy wbiegliśmy do mieszkania, Pani Ala reanimowała czały czas Sylwunię. Pan doktor Śliżewski natychmiast zrobił mojej małej siostrzyczce zastrzyk w serce, ponieważ miała w wyniku wrodzonej wady genetycznej zawał serca. Po chwili słychać już było pędzącą karetkę. W tym chaosie, w tym wszystkim co działo się w moim domu szukałam Mamy...a Ona...a ona klęczała na kolanach pod obrazem cudownego Jezusa modlącego sie w Ogrójcu, i wypowiedziała te słowa: Jezu, oddaję Ci swoje życie w zamian za życie mojej córeczki. Proszę Cię, pozwól mi ją tylko wychować do jej 18 roku życia... I Pan Bóg to życzenie wysłuchał... Mama odeszła dokładnie, kiedy Sylwunia skończyła 18 lat...
Kocham Cię Mamo...za to, że oddałaś swoje życie za moją ukochaną Siostrzyczkę.

 
 

Dawnych wspomnień czar...


 


Moja Sylwka i nasza ukochana jamniczka Sugar, która z żalu umarła, gdy odeszli nasi rodzice. Ona była tak przywiązana do mojego Taty, że jak go nie było kilka dni w domu (pojechał na przykład na zakupy do Polski) to była obrażona na cały świat, i jedynie tolerowała jedzenie od Mamy, i zabawy z Sylwką 🙂
Pamiętam jak na rok przed śmiercią mojej Mamy, na święta Bożego Narodzenia zjechała się cała nasza rodzina (tak jakby to ktoś z góry zaplanował), i były to najpiękniejsze święta, które kiedykolwiek przeżyłam. Dom pełen ukochanych osób, od rana śnieg padał tak gęsto, że zasypane zostały całe auta. W pokoju pachniała prawdziwa choinka, w kominku buszował ogień, przygotowania do kolacji szły całą parą, ruch, śmiech, śpiewanie kolęd, a pomiędzy tym wszystkim mój Junior z kuzynem Patrickiem ozdobili świątecznie Sugar ogromną czerwoną kokardką pod szyją, i oglądali w telewizji bajki Disney'a, w tym ukochanego Pluto, wprowadzając w życie elementy z tejże bajki...W pewnym momencie, gdy wnosiłam do pokoju pólmiski z jedzeniem zauważyłam jak mój synuś stoi na krześle, przed krzesłem Patrick trzyma Sugar i krzyczy do Juniora, żeby w końcu skakał na konika...
W ostatniej chwili złapałam Juniora w powietrzu, bo z Sugar to chyba zostałby placek!
Po tych ekscesach posadziliśmy z chuliganami dziadka, aby ich pilnował oraz zadbał, aby nic się nie stało naszej kochanej Jamniczce 🙂
Za te chwile oddałabym wszystko, co mam...
P.S. Jamniczka została nazwana Sugar na cześć idolki mojej Sylwii - Marilyn Monroe - z jej słynnej roli w filmie "Pół żartem, pół serio" 🙂

sobota, 14 czerwca 2025

Życie to nie bajka...


Facebook przypomniał mi dzisiaj historyjkę, która wydarzyła się gdy mój syn Jowi James miał jakieś osiem lat? A oto ona. 🙂
🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢
Ninja 🐢🐢🐢🐢 Turtles istnieją! Wiem to na 100%, bo nasz Leo (pierwszy w życiu mega żółw Juniora) pierwszy raz dał dyla i wyskoczył z naszego balkonu na czwartym piętrze prosto na betonowy taras sąsiada, szczęśliwie nikogo nie zabijając przy tym, i jeszcze bardziej szczęśliwiej siebie też nie (tylko troszkę skorupa mu się potłukła, która po czasie się zrosła). Sąsiad pouczony wyskakującymi żółwiami z czwartego piętra rozbił sobie przezornie na tarasie duży namiot, który stał tam cały rok. Namiot ten przysłużył się do ucieczki naszej gadziny, gdy po raz drugi wydostał się z terrarium i dał nogę na balkon w kuchni, a z tego balkonu miał najpierw lądowanie na dachu namiotu, a później miękkim trawniku skąd miał około 50 metrów do płynącej rzeczki za naszym domem. Nasz Leoś mieszkał z nami ponad 2 lata, i oczywiście był własnością Juniora. Nie muszę chyba dodawać, że po tej desperackiej ucieczce Junior rozpaczał strasznie długooooo...dopóki mój exio "nie przywiózł" mu (czytaj "przeszmuglował") ze Słowacji osiem miniaturkowych turtlesików. Takiej radosci to chyba nikt nie widział. Dzięki Bogu były to wodne żółwie, i nigdzie już nie uciekały, tylko żyły w akwarium. Właściwie to z nimi też były raz przeboje, ale o tym opowiem w następnej historii.🙂
🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢🐢
Następna historia.
Jowi uwielbiał swoich ośmiu towarzyszy w akwarium. Dbał o nie, zmieniał wodę, dawał smaczne rzeczy. Czasami wyciągał z wody i się z nimi bawił budując im różne tory przeszkód z klocków lego. Pewnego dnia zapytał mnie czy one rozumieją co on do nich mówi. W sumie to nie chciałam mu robić przykrości, i lekko naciągnęłam prawdę, twierdząc, że skoro w Wigilię wszystkie zwierzęta rozmawiają, to i chyba na pewno rozumieją ludzi. Jowi otworzył oczy ze zdumienia, i zaczął mnie wypytywać o szczegóły kiedy to w Wigilię te zwierzęta rozmawiają. Powiedziałam mu, że robią to o północy, gdy rodzi się Pan Jezus. Ja wiem, że robienie wody z mózgu dziecka ma swoje granice, ale lepsze jest takie naciągane kłamstwo, niż brutalna prawda. Dzieci mają prawo do życia w bajce jak najdłużej, bo kiedyś i tak ta bańka pryśnie, i będą musiały się mierzyć z rzeczywistością, która ich nie oszczędzi w życiu. Ale wracając do pytania mojego syna opowiedziałam mu tę bajeczkę o gadających zwierzakach, opowiedziałam dokładnie to, co sama w dzieciństwie słyszałam od moich rodziców i dziadków. Ileż to razy ja podsłuchiwałam czy nasze pieski w domu mówią o północy, a gdy byłam na wiosce u babci razem z kuzynostwem i moim bratem podkradaliśmy się do obory, by usłyszeć, o czym rozprawiają ze sobą krowy, koń czy świnki. A gdy pytaliśmy dorosłych dlaczego nie słyszeliśmy tych rozmów babcia nam wmawiała, że słyszą to tylko dzieci, które cały rok są grzeczne. To nas motywowało do tego, aby następnego roku usłyszeć mowę zwierząt. Mój syn zafascynowany taką ważna informacją obiecał, że też będzie grzeczny, bo chce usłyszeć swoje żółwie. A że święta były tuż tuż tym bardziej się starał. Pojechaliśmy do moich sióstr, by je razem spędzić. Oczywiście żółwie w miniaturowym mini akwarium zabraliśmy ze sobą. Jowi cieszył się, bo spotkał swojego siostrzeńca Patricka, któremu po niemiecku tłumaczył o tym, że jutro będą słyszeć o czym rozmawiają ninja turtle. Zaznaczył mu oczywiście fakt, że aby usłyszeć zwierzęta trzeba być bardzo grzecznym. Na drugi dzień była Wigilia. Chłopaki od rana przechodzili siebie samych. Żadnych kłótni, żadnych bójek, żadnych: "Patrick, das is meine auto!", "Jowi, lass ihn mit diesem Auto spielen!", " Mama, erzähl Patrick etwas, er nervt mich!", "Tante Edyta, Patrick zerbricht mein Lego-Schloss!" (i tak cały Boży dzień, gdy byliśmy u nich na wakacjach 🤣😂😂) Choinki nie rozebrali, bombek nie pobili, za to jak aniołki bawili się autkami, dzielili klockami, kompletna cisza i totalna współpraca! Tradycyjnie z pierwszą gwiazdką zasiedliśmy do stołu do kolacji, a po kolacji oczywiście były prezenty, które w jakiś cudowny sposób znalazły się pod choinką. Oczywiście nowe zabawki na chwilę uśpiły czujność Jowiego, który non stop szeptał mi do ucha: "Mamo, ile jeszcze trzeba czekać do północy? A ja mu odpowiadałam: jak te dwie wskazówki na kuchennym zegarze będą razem. "Mamo, ale gdybym zasnął to mnie obudzisz, dobrze?" Dobrze, dobrze - odpowiedziałam. Muszę dodać, że mini akwarium z żółwikami stało na parapecie centralnego okna, tak, by wszyscy je mogli dobrze widzieć i słyszeć 🙂 Kiedy minęła pierwsza euforia nowymi zabawkami, chłopcy poszli do pokoju Patricka, by pograć sobie w gierki. Zmęczenie i całodzienne oczekiwanie wzięło górę nad czuwaniem, bo koło 22.00 obydwoje zasnęli jak susły. Szwagier przygrywał nam kolędy na swojej bałałajce, choinka świeciła wesoło, a ja z siostrami zastanawiałyśmy się, co by tu zrobić z tymi turtlami, gdy rano okaże się, że nie obudziłam Jowiego. I nagle wpadłam na pomysł, gdy zobaczyłam jak moja siostra nagrywa takim mini nagrywaczem mojego grającego szwagra. Okazało się, że ten aparat miał możliwość przyspieszania głosów, które były śmieszne i dziecinne. Postanowiliśmy rozdzielić się rolami i prowadzić dialog miedzy sobą tak jakbyśmy byli tymi żółwiami. Kaseta była dwugodzinna, a z naszych dialogów można było boki zrywać. Rano, gdy Jowi z pretensją zapytał dlaczego go nie obudziłam pokazałam mu mini nagrywacz. Nie rozumiał o co mi chodzi, więc puściłam mu kasetkę w przyspieszonym tempie. O matko i córko! Takiej radości u dziecka nie często się widuje! 😁😂Razem ze swoim kuzynem mieli dowód na to, że turtle rozmawiają we Wigilię. Tę kasetę mam do dzisiaj. Nawet mam też ten mini nagrywacz, który nadal jest sprawny. O tej historyjce często wspominamy przy wigilijnym stole, a mój syn jest mi bardzo wdzięczny, że miał tak wspaniałe dzieciństwo. Czasami kłamstwo jest potrzebne jeśli służy w dobrej sprawie. Ja żyłam w czasach, gdy szybko musiałam stać się "dorosła", dlatego tak często uciekałam do moich baśni i bajek, bo tam świat był całkiem inny. 🙂